Jedziemy na święta do rodzinnej Łodzi, z przystankami. Wczoraj rano spacerowaliśmy po Moście Karola, a wieczorem po Brackiej, Poselskiej i Franciszkańskiej.

Do Krakowa dotarliśmy później niż zakładaliśmy, ponieważ tuż po wyjeździe z Pragi utknęliśmy w potężnym korku. Po drodze miejscami towarzyszyły nam gęste mgły. Na autostradzie, jeszcze przed polską granicą, pierwszy raz i mam nadzieję ostatni, widzieliśmy samochód jadący pod prąd. Dobrze, że akurat jechaliśmy prawym pasem. Przerażające doświadczenie.
Ze względu na późną porę przyjazdu, nie mogliśmy pozwolić sobie na długi spacer. Nawet miejsce na kolację wytypowaliśmy szybko i przypadkowo. Restauracja Miód Malina okazała się dobrym wyborem, chociaż osobiście kompletu gwiazdek bym jej nie przyznała, ale niewiele by zabrakło. Nasz Młodszy Syn nastawił się na złocisty rosół z domowym makaronem, którego nie było. Zamówiona w zamian zupa pomidorowa, nie nadawała się na podniebienie dziecka.
Nawet Mój Mąż, który generalnie zjada wszystko, nie zjadł jej do końca. Może dlatego, że wcześniej posilił się, zamówionym przez siebie żurem wiejskim, który bardzo mu smakował. Ja zjadłam barszcz czerwony, który był… dobry. Knedle z jesiennymi śliwkami również były dobre. Na pierogi z serem chłopcy nic, a nic nie narzekali. Natomiast polędwica wołowa z sosem z zielonego pieprzu nie powaliła smakowo Mojego Męża, ale była ok.
Wystrój lokalu oraz obsługa, a za tym nastrój – bardzo przyjemne. Wyszliśmy naprawdę zadowoleni. Restauracja nie należy do najtańszych, ale w mojej ocenie – warto.




Niedziela – dzisiaj mam urodziny. Po mszy w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła, zwiedzaliśmy Wawel. Pogoda jak na tę porę roku jest dla nas łaskawa. Chłopcy mieli z tego zwiedzania mniejszą frajdę niż my, ale zapamiętali Łokietka i Jadwigę (chociaż Igorka bardziej zaintrygował pies u stóp królowej).
Po obiedzie (w ramach urodzinowego prezentu) poszliśmy z Mężem do Teatru Bagatela na „Sex Nocy Letniej” Woody Allena. Nie wiem, czy to ze względu na oczekiwania: Kraków – teatr! Woody Allen! A może długą przerwę w obcowaniu z żywą sceną. W każdym razie – wyszliśmy lekko rozczarowani, ja chyba bardziej. Nie przypadł mi do gustu temat, a raczej jego ujęcie. Gra aktorska nie powaliła – czasami miałam wrażenie, że patrzę na wygłupiających się dorosłych i było mi… głupio.
Skromne stroje, skromna scenografia – nie pozwoliły oszukać głowy. Nie mogłam wczuć się w atmosferę. Nie było źle, momentami się śmiałam, ale nie oderwałam się w 100% od codzienności. Nie zapomniałam się – a na to liczyłam. Może to nie była odpowiednia sztuka? Ale cieszę się z tego wyjścia, że mogłam poczuć się bardziej odświętnie (dla mnie teatr jest odpowiednim do tego miejscem) – szkoda, że tak rzadko mamy ku temu okazję.
Teatr mieści się blisko wynajmowanego przez nas apartamentu, co było dla nas bardzo ważne. Również godzina 16 była odpowiednia. Jeszcze długo nasze wyjścia będą warunkować chłopcy, a towarzysząca mi myśl „co u nich” i telefony wykonywane w każdej możliwej chwili, prawdopodobnie nie pomogły w pełnym i spokojnym odbiorze spektaklu.
Pod wieczór poszliśmy na spacer w kierunku Rynku Głównego i Sukiennic. Obejrzeliśmy ofertę targu świątecznego, zjedliśmy kolację (słabszą), chłopcy w jakiejś kawiarni zjedli coś słodkiego i spacerkiem wróciliśmy do domu.
To był intensywny, przyjemny urodzinowy dzień. (Na zdjęciowy spacer po Krakowie zapraszam tutaj.)