Siedzę właśnie w pokoju hotelowym niedaleko Atlanty, a za godzinę ruszę oglądać tutejsze domy do wynajęcia.
Firma, w której pracuje Mój Mąż zaproponowała Mu kontrakt w Stanach i chyba ku jej i również naszemu zaskoczeniu, tym razem propozycję przyjęliśmy. Patrząc na metryki naszych urodzin, śmiem twierdzić, że na starość robimy się bardziej odważni niż za młodu.
Odważniejsi i nieprzewidywalni, bo pół roku temu nawet bym nie pomyślała, że zamieszkamy kiedyś w Stanach.
Właściwie nigdy nie brałam pod uwagę życia poza Europą. Może przechodzimy z Mężem opóźniony kryzys wieku średniego.? W każdym razie od momentu, gdy zdecydowaliśmy, że spróbujemy życia za oceanem, wszystko nabrało niewyobrażalnego rozpędu.
I pomyśleć, że przez lata odgrażałam się, że moja noga nie dotknie amerykańskiej ziemi, do czasu aż nie zniosą dla nas wiz.
Tymczasem jestem już po jednej wizycie w amerykańskiej ambasadzie, a czeka nas jeszcze wizyta rodzinna. Powiem Wam tylko, że procedura ubiegania się o wizę turystyczną to pikuś przy tym, co dzieje się teraz.
W naszym przypadku tempo zmian narzuca nam rok szkolny. Tutaj wakacje już trwają, a nauka rozpocznie się 6 sierpnia. To nawet wcześniej niż w naszym kantonie w Szwajcarii. Nie wiem, czy to się uda, ale bardzo byśmy chcieli, aby Chłopcy rozpoczęli naukę nie tracąc żadnego dnia.
Do odważnych (a może szalonych) świat należy!
Wszelkie papierkowe procedury ruszyły niedawno, ale jakiś plan trzeba mieć. Nasz jest taki, że najpóźniej na początku sierpnia chcielibyśmy już w komplecie być tutaj. Z perspektywy hotelowego pokoju, w którym właśnie siedzę, ten plan jawi mi się jako nad wyraz ambitny.
Więc bardzo proszę – zaciskajcie kciuki.