Dzisiaj post z dawno nie ruszanej kategorii ŻYCIE W SZWAJCARII. Muszę uczciwie przyznać, że kategorię trzymam z sentymentu do kiedyś prowadzonego bloga. Dzisiaj Szwajcaria mnie już tak nie zaskakuje. Ponad 10 lat życia tutaj spowodowało, że odrobinę wsiąkłam, opatrzyłam się i pewnie przyzwyczaiłam do tego, co na początku z pewnością mnie zaskakiwało.
Samoobsługa w Szwajcarii
Jedną z takich rzeczy były polne punkty samoobsługi. To moja własna nazwa, bo szczerze mówiąc nigdy nie sprawdzałam, czy jest na to oficjalne określenie. Pewnie jest – w końcu to Szwajcaria.
Pierwszy raz zetknęłam się z tym, będąc na spacerze z koleżanką. Mieszkała na obrzeżach Bazylei. Wybrałyśmy się na spacer po okolicy. W pewnym momencie znajoma przystanęła przy stole wystawionym przed jakimś domem. Włożyła do papierowej torby jabłka, zważyła je i odłożyła do siatki przy wózku. Oburzona zapytałam ją co robi. Koleżanka ze spokojem sięgnęła po portfel, odliczone pieniądze wrzuciła do pojemnika, który stał na stole, a mnie z uśmiechem poinformowała „kupuję jabłka”.
Weź – zapłać
Później sama wielokrotnie kupowałam w podobny sposób: jajka, mleko, sok jabłkowy, sezonowe owoce i warzywa. Teraz zamiast stołów, obok gospodarstw stoją małe domki, budki. W środku często znajdują się lodówki, ale nadal nie ma obsługi. Obok wystawionych produktów widnieją ceny, a samodzielnie odliczoną kwotę wrzuca się do pudełek. Samodzielnie wydajesz sobie resztę lub musisz wrzucić prawidłowo odliczoną kwotę, jeśli to skarbonka.
Inną odmianą samoobsługi jest zakup świeżych owoców i warzyw prosto z pola. W naszej okolicy największy ruch jest w sezonie truskawkowym. Wtedy tłumy ludzi wędrują w pole samodzielnie zebrać owoce (najczęściej z własnym pojemnikiem). Z pełnym naczyniem stają w kolejce. Tutaj osoba obsługująca jest. To ona waży owoce i przyjmuje zapłatę.
W takim punkcie można kupić także owoce i warzywa już zebrane z pola. Wtedy ich cena jest odrobinę wyższa, ale nadal ma się pewność, że wszystko zostało świeżo zebrane. W takich punktach poza truskawkami mogę kupić m.in. maliny, czereśnie, fasolę, dynie.
Jeszcze innym rodzajem polnej samoobsługi są kwiaty prosto z pola. Wokół nas jest mnóstwo miejsc, gdzie mogę się zatrzymać i sama ściąć świeże kwiaty. Od wczesnych wiosennych odmian, po późne jesienne. Idzie się w pole i samodzielnie wybiera kwiaty, które staną później w wazonie. Często w taki sposób kupowane są kwiaty, gdy jest się zaproszonym do kogoś do domu.
Produkt rodzimy
Muszę zaznaczyć, że taka samoobsługa nie musi oznaczać niższych cen. Często produkty są odrobinę droższe niż np. w supermarkecie. Jednak po tylu latach widzę, że ten zwyczaj nie upada. Pola trwają, a niektóre wręcz się rozrastają. Szwajcarzy wolą odrobinę więcej zapłacić, ale mieć pewność, że produkt jest świeży, a do tego rodzimy! Zawsze mi to imponowało.
W supermarketach nie ma nawet połowy tego asortymentu, który widać na polskich półkach sklepowych. Bardzo trudno obcym markom wejść na rynek. A i tak produkt wyraźnie oznaczony jako szwajcarski lub ze składników szwajcarskich, będzie sprzedawał się lepiej. Nawet jeżeli jego cena jest wyższa.
Podejrzewam, że za kolejne 10 lat rynek może wyglądać jeszcze inaczej. Już teraz w Szwajcarii jest bardzo dużo obcokrajowców. Cały czas rośnie fala imigrantów i uchodźców wpuszczanych do kraju. Nie wiem jak w takich okolicznościach utrzyma się zamiłowanie do rodzimych produktów. Jednak dzisiaj jest to obecne i mi osobiście to imponuje.
Zaufanie
Wiem co większość z Was jeszcze pomyśli… Uczciwość. Taki rodzaj samoobsługi opiera się na ludzkiej uczciwości. Zakłada, że zapłacimy za kwiaty ścięte w polu. Nie oszukamy przy obliczaniu kwoty należnej za jajka, ziemniaki czy szparagi. A w pole nie pójdziemy po to aby najeść się na miejscu truskawek czy malin, aby w kolejce do ważenia stanąć „na alibi” z garstką owoców.
Tutaj nadal się to sprawdza. Oczywiście mam świadomość tego, że nie mieszkam w Zurychu czy innym dużym mieście. Chociaż według tutejszej nomenklatury nasze miejsce zamieszkania to „Stadt”, ja często powtarzam, że mieszkam na wsi. Może to dlatego, że jestem łodzianką i miasto nie kojarzy mi się z sarnami biegającymi po schodach i lisami oglądającymi telewizję przez szybę w salonie.
Z kraju wyjechałam już jakiś czas temu. Ja takiego rodzaju samoobsługi nie pamiętam, ale może coś się zmieniło? Czy gdzieś w Polsce spotkaliście z zakupami w takiej formie?