18 lipca wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w drogę do Grecji. Długą trasę podzieliliśmy na trzy etapy z przystankami.
・・・・・część objazdowa – dojazd・・・・・
Udine (Włochy)
Małe ale bardzo urokliwe miasteczko. Kolejne odkrycie na mapie włoskich perełek, no może perełeczek. Najważniejsze zabytki pochodzą w większości z XVI wieku. Warto zobaczyć: zamek, kościół Chiesa della Beata Vergine del Carmine, Wieżę Zegarową, Piazza Libertà (Plac Wolności) a przy nim Loggia del Lionello i Loggia di S. Giovanni. Z jedzeniem nie trafiliśmy – cóż nawet we Włoszech się tak zdarza.
Belgrad (Serbia)
To nie była nasza pierwsza wizyta w tym mieście. Nic mnie nie zaskoczyło, ani na plus ani na minus. To i tak okaże się później dobrym wynikiem. Na kolację udaliśmy się na słynną ulicę Skadarska, do restauracji Tri Sesira. Restauracja i potrawy „na wejściu” robią bardzo dobre wrażenie, jednak nie było aż tak rewelacyjnie jak sugeruje pierwsze spojrzenie. Do tego nie jest tanio. Może warto sprawdzić inne miejsce, a jest ich tam naprawdę sporo.
・・・・・część wypoczynkowa・・・・・
Nea Kalikratia (Grecja)
Miejsce wybrane „w ciemno”, tzn. tylko na podstawie internetowych rekomendacji. Korzystaliśmy jak zwykle z booking.com. Po tym wyjeździe zaczynamy mieć wątpliwości co do rzetelności tego serwisu, a korzystamy z niego od lat. Jedyne co dobrego mogę powiedzieć o tej lokalizacji, to ciepła i czysta woda oraz piaszczysta plaża, ale dla nas to za mało.
Dla mnie greckie upały były niemalże zabójcze. Musiałam nawet odwiedzić miejscowy szpital. Mąż także ledwo dawał radę, ale chłopcy nie narzekali. Cóż, ten etap urlopu był dla Nich. Wysokie temperatury osłabiły nasz zapał do poszukiwania atrakcji, ale tych wokół nie zidentyfikowaliśmy zbyt dużo.
Odwiedziliśmy Saloniki, Jaskinię Petralona i odbyliśmy rejs wokół góry Athos, aby pooglądać monastyry. Wyspę zamieszkują prawosławni mnisi, tworząc tam autonomiczną Republikę Teokratyczną. Kobiety mają na wyspę zakaz wstępu, a mężczyźni muszą wystąpić o pozwolenie na wejście i pobyt. Moi dwaj najstarsi panowie byli w Salonikach na meczu piłki nożnej, a my z Igorkem zajadaliśmy się w tym czasie piekielnie słodkimi goframi.
・・・・・część objazdowa – powrót・・・・・
Do domu wracaliśmy odrobinę krętą drogą. Ta część urlopu jest bardziej „dla rodziców”. Przede wszystkim dla Taty, który plażowania nie znosi jeszcze bardziej niż ja, ale dzielnie na plażę z nami chodzi i intensywnie uczestniczy w wodnych wyzwaniach chłopców. Tym razem zatrzymaliśmy się w:
Rilski Monastir (Bułgaria)
Prawda jest taka, że aby zobaczyć to miejsce skradliśmy chłopcom jeden dzień pobytu i wyjechaliśmy dobę wcześniej. Wszystko oficjalnie i za ich zgodą.
Monastyr oddalony jest o 120 km od Sofii. Pięknie położony wśród lasów, na wysokości 1100 m n.p.m. Oryginalnie został założony w X wieku przez pustelnika Iwana z Riły. Odbudowany w XIX wieku. Wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Cały kompleks, główna cerkiew pod wezwaniem Świętej Bogurodzicy i oczywiście freski – naprawdę wszystko robi wrażenie. Co dziwne, zwiedzanie tej atrakcji nie jest płatne.
Stobskie piramidy
Piaskowe piramidy odkryliśmy przypadkiem. W drodze do Monastyru. Kierunkowskaz zauważyliśmy nieopodal wsi Stob. Malownicze dzieło natury warte jest 45 minut wspinaczki, chociaż ponad 35 stopniowy upał sprawił, że osiągnięcie szczytu było prawdziwym wyzwaniem. Ale warto. Piramidy z pomarańczowo – beżowego piaskowca powstały dzięki wypłukiwaniu przez deszcz i topniejący śnieg fragmentów miękkich skał. To taka miniatura Kapadocji.
Skopje (Macedonia)
Stolica Macedonii sprawia wrażenie sztucznego tworu. Starówka – centrum wyglądają jak atrapy lub dekoracje teatralne. Pomnik obok pomnika, most obok mostu. Ktoś powiedział, że powinna stać jeszcze karuzela, jakiś statek u nabrzeża i najlepiej, aby było dużo fontann. To wszystko jest. Trochę brakuje prawdziwego klimatu, ale to był miły spacer i udało nam się całkiem dobrze zjeść. Porcje w Plaza de Toros są kolosalne. Wieczorem chłopaki pływali w olimpijskim basenie, co jeszcze bardziej uatrakcyjniło pobyt w Skopje.
Planowaliśmy odwiedzić także Kosowo, ale ponieważ zapomnieliśmy paszportów z hotelu, zostaliśmy zawróceni na granicy. Ogromnej flagi Albanii powiewającej nad przejściem nie sposób było nie zauważyć. A podobno to niezależna republika i oficjalnie flagę swoją ma, ale nad przejściem powiewa monstrualnych rozmiarów flaga Albanii.
Odbiegając trochę od tematu. Kiedyś byliśmy w Albanii i zjedliśmy tam jeden z najsmaczniejszych obiadów, w restauracji z kuchnią włoską.
Nisz (Serbia)
To nie jest tak, że mamy jakąś słabość do Serbii. Tak prowadzi droga… Tym razem zatrzymaliśmy się Niszu. Nie wiem skąd jakiekolwiek pozytywne opinie o tym mieście.Do tego tragiczne warunki w jakich przyszło nam spędzić noc i sporą część dnia, bo przez miasto przeszła burza i ulewny deszcz. Chcę o tym miejscu jak najszybciej zapomnieć.
Zagrzeb (Chorwacja)
Zagrzeb to przykład stolicy o kameralnym klimacie (podobnie jak w przypadku szwajcarskiego Berna). To jedno z najstarszych europejskich miast, chociaż jedna z najmłodszych stolic. Spacer po Górnym Mieście i Kaptolu był leniwy a widoki malownicze. Uliczki z licznymi knajpami, dobre jedzenie i wyśmienite wino – wszystko odprężające, wręcz rozleniwiające. A do tego nocleg w rewelacyjnych warunkach. Mogliśmy wymazać z pamięci poprzedni dzień.
Lublana (Słowenia)
Kolejna europejska stolica, która nie przeraża zgiełkiem i korkami. Lublanę odwiedziliśmy kilka lat temu i miałam w pamięci dobre wspomnienia. Tym razem większość czasu spędziliśmy na zamku. Wykupiliśmy bilet, który obejmował wjazd i zjazd wagonikiem oraz wejście na wszystkie ekspozycje zorganizowane na zamku. Oglądaliśmy m.in. wystawę lalek teatralnych oraz lochy i wystawę narzędzi tortur – wszystko dosyć ponure. Słońce łapaliśmy na zamkowej wierzy oraz spacerując po starówce.
Przełęcz San Bernardino
Ponieważ oznaczenia na drodze informowały o 90 minutowym oczekiwaniu na wjazd do Tunelu Świętego Gotarda, wybraliśmy jazdę przełęczą San Bernardino. Warto chociaż raz zdecydować się na tę właśnie drogę. Widoki naprawdę zapierają dech w piersiach. Dla kierowcy jest to oczywiście większe wyzwanie, nawet jeżeli ruch nie jest zbyt duży. My tym razem mieliśmy szczęście i bardzo sprawnie pokonaliśmy cały odcinek.
Znacznie gorzej było w centralnej Szwajcarii. Podenerwowani korkami dotarliśmy jednak szczęśliwie do domu.