Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki stają się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo jest się zgubić.
Na fali zachwytu po przeczytaniu książek autorstwa Daniela Glattauera „N@pisz do mnie”i „Wróć do mnie” sięgnęłam po „Na końcu tęczy” – Cecelii Ahern. Bez wątpienia dwie poprzednie lektury zaważyły na odbiorze tej ostatniej.
Uskrzydlona sięgnęłam po kolejną historię dwojga ludzi (chociaż nie tylko) pokazaną w zapisie listów, liścików, kartek, czatów i maili. Tym razem krąg piszących jest ZNACZNIE większy, gdyż obejmuje właściwie każdą osobę, która obecna jest w życiu bohaterów.
Prawdopodobnie fakt, iż grono piszących jest tak urozmaicone i szerokie, powinien uatrakcyjnić lekturę. Dla mnie magiczny był zamknięty świat Emmi i Leo. Natomiast Rosie i Alex piszą nie tylko do siebie, piszą do wszystkich innych i niemalże o wszystkim – nie ma w tym zbyt wiele magii.
Poza tym ich historia ciągnie się przez ponad czterdzieści lat! Owszem, przyznaję, nie brakuje momentów zarówno dramatycznych, jak i zabawnych, ale brakuje intensywności jaka towarzyszyła książkom Daniela Glattauera.
Akcja książki skojarzyła mi się z filmem „Za rok o tej samej porze” (1978, reż. Robert Mulligan). Bardzo lubię tę produkcję, ale przez to pomysł na książkową historię wydał mi się mniej świeży, niż ten z „N@pisz do mnie”. Chociaż to zaskakujące, bo teoretycznie bardziej oklepany jest jednak przypadek Emmi i Leo.
Mimo wszystko, nadal podoba mi się pomysł prowadzenia narracji tylko za pomocą listów. Doceniam trudność jaką niesie ze sobą historia pozbawiona bezpośrednich opisów czy przemyśleń bohaterów.
Tutaj nie ma ozdobników, przerywników, przenośni – wszystko jest bardzo konkretne i namacalne. Czasami brutalnie konkretne, a mimo to, gdzieś pomiędzy tymi czarno-białymi zdaniami daje się wyczuć odcienie szarości. Nie ma wątpliwości, że życiem nie kieruje prawo zerojedynkowe, a wybory których dokonujemy wcale nie muszą być oczywiste.
Lektura lżejsza w odbiorze, chociaż dla mnie lekko trudniejsza do strawienia (mam na myśli przyjemność płynącą z poznawania przebiegu historii) w porównaniu z „N@pisz do mnie” oraz „Wróć do mnie”.
Można uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie Cię Twoje życie.