To będzie wyjątkowo szybkie podsumowanie miesiąca, bo co ja mogę napisać o 30 dniach zimna, deszczu i śniegu.
Znikome ilości kwietniowego słońca była tak krótkie i rzadkie, że nie jestem pewna czy w ogóle miały miejsce. Trochę zimy trochę lata? Najwidoczniej nie na naszej górce.
Ferie wiosenne
W kwietniu chłopcy mieli dwutygodniową przerwę od szkoły – ferie wiosenne. Jednak postanowili ją sobie wydłużyć i na tydzień przed feriami rozchorowali się na tyle poważnie, że pierwszy raz w swojej szkolnej historii dostali tygodniowe zwolnienia lekarskie. W efekcie mieli 3 tygodnie laby. Ale jak to w Szwajcarii, nic nie przychodzi łatwo.
Sprawdzam
W Szwajcarii obowiązuje zasada, że tuż po i przed feriami nie powinno się wykorzystywać tzw. Jokertage¹. Chodzi o to aby sztucznie nie przedłużać dzieciom ferii. Oczywiście można negocjować z nauczycielem, przecież to też tylko ludzie. W uzasadnionych przypadkach dostaniemy zgodę.
Ja nic negocjować nie musiałam, ponieważ u lekarza dostałam pięknie wypisane zwolnienia lekarskie. Tuż po wizycie pojechałam do szkoły, aby wręczyć papiery wychowawcom. Zastałam tylko nauczycielkę Igorka, więc oba zwolnienia przekazałam na jej ręce.
Przy okazji wymieniłyśmy uprzejmości. Pani dokładnie przepytała mnie co dolega chłopakom. Wręczyła prace domowe dla Igorka. Ja obiecałam, że w piątek przed feriami przywiozę chłopaków, aby na czas ferii wzięli do domu zaległe materiały szkolne. To był wtorek.
W środę Bartuś oznajmił, że dzieci z klasy myślały, że wyjechaliśmy na ferie, bo przecież obu chłopaków nie było od początku tygodnia w szkole. No jakaś logika w tym jest.
W czwartek w domu dzwoni telefon. Odebrał Bartuś. Słyszę głos wychowawcy. Zadzwonił aby powiedzieć Bartkowi, że wypisał za niego druczek na kartę zniżkową na basen. To fajnie, ale czy to faktyczny powód telefonu?
Najpierw byłam trochę zła, gdy uświadomiłam sobie, że może nauczyciel sprawdzał, czy jesteśmy w domu a nie na wyjeździe. Nigdy nie próbowaliśmy takich sztuczek. Ale z drugiej strony… chyba podtrzymaliśmy opinię przykładnych obywateli.²
Antybiotyk
W Szwajcarii mieszkamy ponad 12 lat. Przez te lata tylko raz podawałam antybiotyk. Było to jakieś 9 lat temu, gdy maluteńki wtedy Igorek miał zapalenie ucha. Antybiotyk dostałam w szpitalu. W Szwajcarii bardzo często lekarstwa dostaje się bezpośrednio w gabinecie, nie trzeba chodzić do apteki.
Nasz nowy lekarz domy ma jednak inną praktykę i zawsze wpisuje recepty. Tym razem miałam wypisany antybiotyk. Po wizycie, z chłopakami w samochodzie, podjechałam pod aptekę. Myślę – 5 min załatwię sprawę i wiozę chłopaków do domu.
Weszłam do pustej apteki. Stanęłam przy kasie. Podałam receptę i … i stoję. Pani najpierw wzdychała, następnie przeszła do sapania. Później przeszła do kasy obok, a jeszcze później zniknęła na zapleczu. Po 20 minutach zaczęłam smsować z Mężem. Przecież nie będę tam stała jak kołek.
Po 30 minutach nad receptą głowiły się już dwie panie farmaceutki. Trzecia w tym czasie obsługiwała 7. osobę. Czasami na mnie zerkała ze zrozumieniem, a może nawet współczuciem. Dobrze, że nie rozumiała polskich słów, które mamrotałam pod nosem.
Wreszcie jedna z pań podeszła i oznajmiła, że to tak długo trwa, bo one nie zgadzają się z dawkowaniem wypisanym na recepcie. Ich zdaniem jest zbyt niskie! Zapomniałam wspomnieć, że w międzyczasie wypytały mnie o wiek i wagę chłopaków. A skoro się nie zgadzają, to w tej chwili idą zadzwonić do naszego lekarza aby to wyjaśnić. A dzwońcie!
Lekarza już nie zastały. W 50 minucie podeszła do mnie główna farmaceutka i łaskawie pozwoliła mi wieczorem podać dawkę zgodną z zaleceniem lekarza. Uprzedzając, że jutro rano będą ponownie dzwoniły do lekarza, a później do mnie do domu, aby powiedzieć mi jak mam dawkować lekarstwo. Żebyś się nie zdziwiła – myślę sobie.
Przez kolejne 10 minut pokazywano mi każdą buteleczkę, podziałkę i łyżeczkę, bo może nie wiem, gdzie 50 ml a gdzie 30 ml na podziałce znaleźć. Pani najpierw przykleiła na lekarstwa etykiety z wydrukiem dawkowania (to szwajcarski zwyczaj), a później przy mnie je odlepiała, bo akurat na te nieszczęsne podziałki je nakleiła. No przecież to nie może się dziać.
Po godzinie wyszłam z apteki. 4, słownie cztery lekarstwa miałam w torebce. A w samochodzie 2 chorych dzieci. Następnego dnia rano – telefon. Lekarz podtrzymuje swoje dawkowanie. No jakie zaskoczenie… dla apteki.
Austria
Po tygodniu chłopcy wyszli na prostą. Ja pierwszy tydzień ferii przechorowałam. Później nie było lepiej – zimno i deszcz nie nastrajały. Dlatego na zakończenie ferii, w poszukiwaniu słońca pojechaliśmy na 3 dni do Austrii.
Do domu wracaliśmy w strugach deszczu, ale warto było przejechać ten ogrom kilometrów. Dla słońca i jedzenia. Nawet Igorek (nasz niejadek) z rozmarzeniem wzdychał „w tej Austrii to można pojeść…”. 😀
Polskie biesiadowanie
W Szwajcarii też można pojeść. A najlepiej jak można pojeść po polsku i w polskim towarzystwie.
W kwietniu córka naszych znajomych przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Pogodę chyba gdzieś zamówiła, bo to był jeden z najładniejszych dni kwietnia. Było uroczyście, gwarno i smacznie.
Właściwie to wszystko, co mogę powiedzieć o kwietniu. O tym, że zaczęłam chodzić na dłuższe spacery już wspominałam. Nie, na bieganie nadal nie daję się namówić. 😛
¹ Wolne dni, które rodzic może wykorzystać bez podawania powodu nieobecności. W praktyce zazwyczaj tłumaczy się powód, ale w papierach nie jest od podawany. Zapisywany jest tylko odpowiedni paragraf regulaminu. Ilość dni zależy oczywiście od kantonu i gminy. Nam przysługują dwie połówki dnia na jedno półrocze, czyli jeden Jokertag na półrocze. Nie wykorzystane połówki, nie przechodzą na kolejne półrocze.
² Znajoma opowiadała mi, że rodzice kolegi jej syna musieli zapłacić karę 300 fr, gdy wydało się, że dziecko było na fikcyjnym zwolnieniu. Tzn. zwolnienie nie było fikcyjne, ale w trakcie jego trwania rodzice wyjechali z dzieckiem na urlop. Czyli chore nie było.