Kalendarz pokazuje, że mamy już jesień. Patrząc za okno jakoś trudno mi w to uwierzyć. I chociaż generalnie wolę narzekać, że jest za gorąco niż za zimno, to przyznam, że trochę tymi temperaturami jestem już zmęczona. Wiem, że i tutaj zrobi się w końcu chłodniej i może nawet wtedy pożałuję dzisiejszego marudzenia.
Ponieważ za oknem ciągle lato, no może późne lato, ale astronomicznie i kalendarzowo mamy już jesień, także tutaj w Georgii, uległam pokusie, a może tęsknocie i odrobinę jesieni przytargałam do naszej oficjalnej części domu, tutaj szumnie nazywanej Formal Living Room i Formal Dining Room.
U nas to jedno wspólne pomieszczenie. W dodatku pustawe, bo zamówione meble mają przywieźć w połowie października. Wtedy też powinnam napisać tekst o sztuce kompromisu w małżeństwie, a raczej sztuce ustępstw, ale to może wtedy. W każdym razie u nas ta część domu jest mało formalna, za to odrobinę jesienna.
A przy okazji… Nie wspominałam chyba o tym, że w skład wyposażenia wynajmowanego przez nas domu, weszły m.in. lampy zamocowane do ścian i sufitów. To też nadaje się na osobny, najlepiej obrazkowy post, bo każdy żyrandol zamontowany przez właścicieli, to historia sama w sobie. Ten widoczny na zdjęciu powyżej wisi w przedpokoju.
Ja z jesienią przywitałam się w nietypowy jak dla siebie sposób, a u Ciebie już widać jesień? Za oknem czy także w domu?