Część z Was zna temat, o którym dzisiaj napiszę. Jako mama, przeżywałam i opowiadałam o tym wielokrotnie. Teraz, po 6 latach doświadczeń przedszkolno-szkolnych, można powiedzieć, że okrzepłam…
Mieszkamy w kantonie, w którym przedszkole nie jest obowiązkowe, ale gdy tylko stało się to możliwe nasze dzieci poszły do Kindergarten.
Matka Polka dziecko do przedszkola posłała
I wszystko byłoby piękne gdyby nie szwajcarskie obyczaje…
Samodzielne do przedszkola chodzenie
Tak, tak – szwajcarski przedszkolak powinien do przedszkola dotrzeć sam. Na własnych kilkuletnich nóżkach, w pogodę i słotę, bez względu na to czy mieszka w maleńkiej wiosce czy w dużym mieście.
Mieszkamy w tym kraju już dosyć długo, przeżyłam dwa okresy przedszkolne chłopaków i uwierzcie mi, lekko nie było!
Jak ja mogłam swojego brzdąca, który do tej pory wszędzie z mamusią za rączkę chodził, wypuścić z domu nad ranem i czekać spokojnie, aż w południe do domu sam wróci.
Mentalnie nie byłam na to gotowa, więc swoje dziecię woziłam. W niektóre dni wiązało się to z czterema seriami wyjazdów i powrotów. Dlaczego?
Na obiad do domu marsz
Mamy w Polsce przyzwyczajone są, że brzdąc do przedszkola dociera rano, a odbierany jest późnym popołudniem. W Szwajcarii dzieci na obiad wracają do domu.
Tak, tak – w okolicach godziny 12-12.30 powinnaś swoje dziecię nakarmić, aby miało siłę na powrót i kolejny blok zajęć. I nie, nie ma instytucji stołówki. Nie, nie ma świetlicy.
Nie jest przyjęte (wręcz nieakceptowalne) aby dziecko w porze lunchu znajdowało się na terenie przedszkola czy szkoły. Dlaczego?
Bo to jest pora obiadowa, bo to jest przerwa, bo to może być czas na krótki relaks i… nauczyciel też ma do tego prawo.
Żaden za przeproszeniem dzieciak, nie będzie mu w tym czasie pod oknami krzyczał. Wiecie jak to jest…
Zje dziecię swoją kanapkę przyniesioną z domu, a potem hulaj dusza. Nic tylko biegać, krzyczeć, hałasować.
Wyobrażacie sobie? Jak tu w takich warunkach cokolwiek przełknąć, wiadomo, że żołądek w spokoju i ciszy najlepiej trawi.
Sama sobie ten los zgotowałam
07.45 – zawieźć dziecię, wrócić bez dziecia*
11.00 – około tej godziny musiałam za obiad się zabierać, przynajmniej wszystko podszykować
11.15 – nerwowo czasu pilnowałam, aby odbioru nie przegapić
11.30 – odebrać dziecię i przywieść do domu należy
12.00 – w samo południe przy kuchni stanie, jedzenia szykowanie i dziecięciu serwowanie
13.00 – masz 15 min. możesz zrobić z tym czasem co chcesz, bo o
13.15 – zawieźć dziecię, wrócić bez dziecia musisz
13.35 – puszczasz wodze wyobraźni, masz 80 minut! nim o
14.55 – odbierzesz dziecię i jak je choć trochę lubisz, do domu je ponownie weźmiesz
15.10 – od tego czasu możecie wzajemnym towarzystwem się delektować i nie zapomnij czasem, że brzdąc w przedszkolu dzisiaj był! Miałaś szczęście, że po obiedzie ponownie do budynku go wpuścili.**
Dlaczego Matka Polka wszystko czarno widzi?
Dom od przedszkola dzieli 1,5 km. Jest to odległość, którą dorosły pokonuje w 15 min. Dorosły, ale co z kilkulatkiem?
Wiadomo, że taki brzdąc nóżki ma krótsze, kroki mniejsze stawia. A to patyczek go zainteresuje, fajny kamyk na drodze zobaczy, kota koniecznie pogłaskać musi oraz szeregu innych ważnych odkryć po drodze musi dokonać.
Do tego dom na sporej górce postawiony – choć to i tak lepiej, że nie pod górkę chłopaki mają. Po wyjściu z domu, pół drogi dziecię poboczem idzie, dalej chodnikiem lecz wzdłuż jezdni ciągle. No dajcie żyć ludzie – i ja mam swojego pięciolatka*** samego w tę trasę puszczać.
Matka Polka honorem się unosi, osiwieć nie ma ochoty i brzdąca do przedszkola dzień w dzień wozi.
Poprawność polityczna też ma swoje granice
Panie nauczycielki w przedszkolu dwa miesiące wytrzymały, bo ślepa na panujący zwyczaj, na delikatne sugestie nie reagowałam. Aż razu pewnego wszyscy rodzice (a kto ma się zorientować, że o niego chodzi i tak się zorientuje) list oficjalny otrzymali.
Uprzejmie się w nim prosi (nie wytykając palcami), aby dzieci do przedszkola nie wozić! I nawet wytłumaczyli niewiadomej osobie, że w tym zakazie same plusy odnaleźć można.
Dlaczego chodzenie do przedszkola fajne jest?
Bo takie spacery samodzielności i odpowiedzialności uczą. Jak dziecię powolne jest, to na zajęcia się spóźni. Uwagę dostanie. Karę kolejnym razem. I ani się obejrzysz, jak swoimi dziecięcymi nóżkami, w końcu szybciej przebierać zacznie. Kamień tylko kopnie, a kota w wolnym czasie pogłaszcze.
Dziecko odpowiedni do pogody strój nauczy się dobierać. Bo jak zmarznie, w efekcie się pochoruje, to mu tak straconego czasu i pobytu w przedszkolu będzie brakować, że następnym razem szalika i czapki po drodze nie zdejmie.
I parasolki z przedszkola nie zapomni, bo przecież pani nie od tego jest, aby o takich rzeczach brzdącom przypominać.
Przede wszystkim jednak, dziecię więzi nawiązuje, socjalnie się rozwija.
Napotkanej sąsiadce „grüezi” powie (bo tylko jak sam idzie to dzień dobry mówi). Tego kota, co go po drodze widział, złapie z kolegą, który tą samą trasę do przedszkola pokonuje. No i kamieni też więcej we dwójkę do domu przytaszczą.
Matka Polka niebezpieczna jest
A przeciwstawiając się, zagrożenie i niebezpieczeństwo na wszystkie brzdące sprowadzasz. Gdy tym swoim autem pod przedszkolem manewrujesz. Wjeżdżasz, wyjeżdżasz, podjeżdżasz, bezczelnie parkujesz.
A tam brzdące niewinne, na tych swoich małych nóżkach dzielnie do przedszkola docierają. I o wszystkim co je uczono, jak się na drodze zachować, w pobliżu przedszkola nagle zapominają.
No i masz, po łapach dostałaś. Wiadomo co, w troki masz brać. W wygodne buty trzeba zainwestować i na nogach do przedszkola brzdąca prowadzać.
Matka Polka nagadać się musi
Przy drugim dzieciu mądrzejsza już byłam. Wiedziałam, że i siebie i brzdąca, mentalnie i fizycznie trzeba przygotować.
Pod koniec wakacji próbne spacery odbywaliśmy, podczas których złote zasady brzdącowi wpajałam i podeszwy oraz gardło zdzierałam.
- Z nikim obcym nie można rozmawiać.
- Prosto do przedszkola trzeba iść.
- Nigdzie wchodzić nie wolno.
- Zatrzymywać się na dłużej nie wolno.
- Z drogi schodzić nie wolno.
- Razem z dziećmi w grupie masz iść.
- Oddalać się od dzieci nie wolno.
- W tyle zostawać nie wolno.
- Nie wybiegaj do przodu, nie wybiegaj na ulicę, w ogóle nie biegaj…
Dziesiątki zdań wypowiedzianych, jeszcze więcej kiwnięć dziecięcą głową, zapewnień solennych, że wszystko w tej małej główce się pomieściło.
Dlaczego Matka Polka nadal czarno widzi?
Przebiegłość czasami wskazana jest i własne dziecko przetestować wypada.
Zobacz Igorku, tutaj pan w ogródku coś robi. Gdyby teraz do ciebie podszedł i powiedział: „Cześć chłopczyku, codziennie cię tu widzę. Tą drogą pewnie do przedszkola chodzisz?” Mały już głową ochoczo kiwa… „Może wejdziesz do mnie? Cukierki dobre mam, dam ci na drogę kilka.” Mały przy ogrodzeniu stoi! Dobrze, że tego pana sam o słodkości nie poprosił.
Matka czarno to samodzielne chodzenie widzi.
Przecież rozmawialiśmy, że na żadne zaczepki reagować nie wolno. Dziękuję możesz powiedzieć. Zatrzymywać się nie możesz, prosto do przedszkola musisz iść. Nie wolno do obcych do domu wchodzić. Nigdzie nie wolno wchodzić, przecież do przedszkola idziesz. Dziecię zapewnia, że teraz kapuje.
Trzysta metrów przeszliśmy. W najczulszy punkt zamierzam uderzyć, inaczej samochodem za dzieckiem własnym, jak szpieg lub ochroniarz będę jeździła.
O, tu przed blokiem jakiś chłopak stoi, kilka lat starszy, ale nie jak ten z ogródka staruszek. Igorku, gdyby ten chłopiec teraz zagadał „Hej, mam super grę w domu. PlayStation rodzice kupili. Chodź do mnie, nikogo nie ma, pogramy sobie”.
Już wiecie dlaczego nadal czarno widziałam?
Życie i tak własne scenariusze pisze
Nie wiem, czy nikt cukierka ani gry nigdy nie zaproponował. Nie wiem czy koty siedziały w domu, a kamienie uprzątnięto. A może pani jednak o parasolkach przypominała, a chłopaki tak swoje czapki i szaliki lubili, że rozstawać się z nimi nie chcieli.
Wiem jedno – przyzwyczaiłam się, pogodziłam z panującymi zwyczajami. Nie będę udawała, włosów siwych mi przybyło. I sporo „przygód” opisać bym mogła.
Dziecię bardziej samodzielne jest niż myślisz
Chociaż długi ten tekst mi wyszedł, to uwierzcie, że połowy nawet nie opisałam. Bo to obszerny temat jest i wiele wątków zawiera.
Ja np. to szczęście mam, że w domu jestem, ale przecież matki również zawodowo się realizują. W domu o godzinie 12 ich nie ma, a dziecię w przedszkolu (w szkole) zostać nie może.
Jednak ja (wbrew pozorom) o dzieciach, nie o matkach dzisiaj chciałam napisać. Bo jednego jestem po tych doświadczeniach pewna.
Dzieci szybciej na samodzielność są gotowe, niż my na to, aby je spod skrzydeł wypuścić.
Tak Matka Polka ma, bo od Matki Szwajcarki reprymendę kiedyś dostałam. Ona chodziła, przed nią chodzili, to i jej dziecko sobie poradzi!
Matka Polka w Szwajcarii
Ja w Szwajcarii mieszkam. Do przedszkola przez pół miasta nie jadę. Przez kręte osiedlowe uliczki, obok sklepu z alkoholem nie przechodzę. W innej obyczajowości się obracam. Na to bohaterskie, samodzielne chodzenie i tak się długo przestawiałam. Swoje doświadczenia zdobyłam, ale na grunt polski bym ich nie przeniosła. Ktoś się odważy?
* wiem – dziecięcia, ale kiedyś usłyszałam takie przejęzyczenie i ku własnej uciesze go używam.
** w środy dzieci ZAWSZE mają popołudnia wolne od przedszkola/szkoły. W pierwszym roku przedszkolak ma raz w tygodniu popołudniowe zajęcia. W drugim roku dzieci mają zajęte dwa popołudnia.
*** Igorek poszedł do przedszkola w wieku czterech lat, ponieważ urodził się w marcu. Bartuś urodził się we wrześniu i do przedszkola został przyjęty jako pięciolatek.