Siedzę właśnie w pokoju kolejnego hotelu.
Z jednej strony wieje na mnie klimatyzacja, której nie cierpię i przez którą prędzej czy później będę pewnie przeziębiona. Ale bez klimatyzacji w pokoju nie da się wytrzymać. (Właśnie kichnęłam.)
Z drugiej strony burczy na mnie lodówka, walcząc o pierwszeństwo głosu nie tylko z klimatyzacją, lecz także z wywietrznikiem łazienkowym. Jest “trochę” hałasu, ale da się wytrzymać.
Trudniej jest wytrzymać na dworze, bo chociaż o tej godzinie (jest 5:12 PM) temperatura jest już odrobinę niższa 78°F, czyli jakieś 26°C, to wilgotność powietrza nadal powala na nogi.
Przyjechaliśmy na weekend na Florydę. Nie tą daleką, wysuniętą, podobno fajniejszą. Jesteśmy nad Zatoką Meksykańską w Panama City Beach. Za stanu Georgia, z hotelu w którym teraz mieszkamy, jechaliśmy tu jakieś 4,5 godziny.
Przyjechaliśmy tutaj, bo nie byliśmy na żadnym urlopie, a ponieważ Chłopcy za chwilę rozpoczną naukę w swoich amerykańskich szkołach, chcieliśmy dać im chociaż namiastkę wakacyjnego wyjazdu, a do tego przydaje się morze.
Może też być ocean, zatoka lub jakaś inna woda.
Pomyślałam sobie, że mogłabym na Instagramie czy innym Facebooku, powrzucać z tej okazji trochę pięknych zdjęć i snuć opowieści o amerykańskim śnie, który się ziszcza, ale nie potrafię. Może jeszcze nie potrafię, bo zbyt krótko tu jesteśmy.
Do Stanów przylecieliśmy tydzień temu. Mieszkamy w hotelu, bo klucze do wynajętego domu dostaniemy 1 sierpnia. I chociaż nie robię jeszcze typowych zakupów, nie opłaciłam jeszcze żadnego rachunku za gaz, to i tak wydaliśmy już kupę amerykańskich dolarów.
Siedzę w pokoju hotelowym i zastanawiam się, kto rozsiał te plotki, że Ameryka jest tania?! Że podobno najdroższy jest bilet do Stanów, a potem to już z górki, potem jest raj…
Hotel w którym teraz mieszkamy stoi nad samą plażą. Z balkonu mamy widok na Zatokę. Na plaży stoi rząd leżaków z niebieskimi parasolami. I takie zdjęcie pewnie gdzieś w telefonie mam. To jest obrazek na Instagram, a co za kulisami?
Pościel wygląda tak, że wolę się nie zastanawiać czy została zmieniona po poprzednich gościach. A już z pewnością nie sprawdzę co dzieje się pod poszewkami. O stan łazienki lepiej mnie nie pytajcie.
Możliwość położenia się na wspomnianych wcześniej leżakach, kosztowała naszą czwórkę 100$ i to nie jest karnet na tygodniowy pobyt. To opłata za jeden dzień, a pan wszystko chowa o godzinie 17 i nie ma zmiłuj, że przecież zapłacone.
Hotel ma swój basen. Ponieważ w zatoce pływają stworzenia, które podgryzają plażowiczów, Chłopaki postanowili korzystać z basenu. Szybko ten pomysł porzucili, gdy okazało się, że za towarzyszy kąpieli mają karaluchy wielkości dłoni.
Za obiad w restauracji, za cztery osoby płacimy nie mniej niż 100$. Bez białych obrusów, przystawek czy alkoholi. Dobrze, że zazwyczaj porcje są duże, gorzej gdy po godzinie trzeba szukać kolejnej restauracji.
Widzieliśmy już trochę świata. Wiem, że są różne miejsca, o różnym standardzie i za różne pieniądze. I tak zapewne jest również w Stanach. Może My akurat mamy pecha, że za ponad 500$ za noc trafiliśmy do takiego raju.
Ale, ale… ja już tutaj byłam w sklepie po mleko i płatki, kupiłam kartę prepaid do telefonu, musiałam wpłacić kaucję, aby w domu zgodzili się włączyć prąd, no i tankowałam tu (wypożyczony) samochód. I powiem Wam teraz prawdę o Stanach.
Tak, benzyna jest tu tania. Tylko benzyna.