Próbowałam sobie odpuścić, ale dręczyła mnie luka w miesięcznych podsumowaniach. I chociaż w maju niewiele się u nas nie działo. To jednak podsumowanie musi być.
Jeżeli chodzi o miniony miesiąc, to zapamiętałam przede wszystkim deszcz. I jeszcze… deszcz. A i przypomniało mi się, w maju – padało.
Chociaż zdjęcie powyżej temu przeczy, ale uwierzcie mi, to były nieliczne, za to łatwo policzalne chwile kiedy chociaż na moment przestawał siąpić deszcz. A cudem były chwile kiedy pojawiało się słońce.
W poszukiwaniu energii słonecznej, na pierwszy długi majowy weekend udało nam się zbiec ze Szwajcarii. Odwiedziliśmy
Lyon
Arles
Genua
To były jedyne ciepłe i w pełni słoneczne dni majowe. Później już było tylko gorzej. Do tego stopnia, że na drugi długi majowy weekend nie było już gdzie uciekać. No chyba, że samolotem, ale samolotu nie mamy. 😛
I to na serio wszystko, co zapamiętałam z miesiąca maja. Słowo “zapamiętałam” jest tutaj kluczem. Otóż pierwszy raz od wielu lat nie robiłam notatek w kalendarzu. Gdyby nie zdjęcia na moim prywatnym Facebooku, pewnie i o wyjeździe bym zapomniała.
Eksperyment (dosyć przypadkowy) udowodnił jedno. Mogę opanować codzienność bez wsparcia kalendarza. Tym bardziej, że chłopcy doskonale pilnują swoich szkolnych terminów i zajęć dodatkowych. Ja także z dnia na dzień doskonale kojarzę, co mam do zrobienia.
Trudność pojawia się gdy mam użyć pamięci epizodycznej (w każdym razie, któregoś z dysków pamięci długotrwałej). Najwidoczniej u mnie to wygląda tak, że pamiętam wszystko do konkretnego terminu, zdarzenia na które czekam. Po terminie, po zadaniu, po wydarzeniu wszystko ze mnie ucieka.
No prawie wszystko. Zostają emocje. Ale aby odtworzyć konkrety takie jak daty, nazwy miejsc itp. muszę mieć wspomagacze w postaci np. notatek lub zdjęć. A i to nie zawsze mi pomaga.
W czerwcu wróciłam do notowania w kalendarzu. Z podsumowaniem powinnam poradzić sobie lepiej. Inna sprawa, że jak tak sięgnę pamięcią, to co pamiętam z czerwca? Deszcz, deszcz i deszcz.