Leżę w łóżku i przy wtórze kichnięć i kaszlu czytam zaległe wpisy blogowe i jak zwykle dopada mnie myśl, aby pozostać tylko przy czytaniu. Blogerski świat jest przesycony. Nie tylko samymi blogami, ale również towarzyszącymi im mediami społecznościowymi. Nie wiem jak ludzie mogą to wszystko prowadzić, udzielać się – promować w tylu miejscach, czy to siebie, czy swoją twórczość.
Mam znajomą, która nawet z historii o tym jak kupuje spodnie potrafi zrobić poemat na swoją cześć (opowiada, nie bloguje). Chociaż chodzi po sieciówkach, okazuje się, że trafia do najlepszych sklepów. Wybiera najlepsze materiały i fasony. Wszystko jedno czy w miejscu pracy czy na plaży – wygląda najlepiej i cały męski ród nie tylko po cichu wzdycha, ale otwarcie pożera ją wzrokiem.
Daleko jej do długonogiej, szczupłej blondynki z listą pełną kobiecych walorów. Nie ma profesury na karku, długiej listy osiągnięć zawodowych czy np. nietypowego hobby – ma za to odwagę głośno powiedzieć „jestem ładniejsza, mądrzejsza, fajniejsza od innych”. A nie wiem czy ktoś ma odwagę (w oczy) powiedzieć jej, że może aż tak fajna nie jest. Bo i po co?
Dzisiaj liczy się promocja. Nawet bardzo nachalna, odważna czy kontrowersyjna. Najważniejszy jest efekt. A ona swój osiąga. Można jej nie lubić, można ją uważać za energetycznego wampira, można się po cichu z niej wyśmiewać a jeszcze ciszej zazdrościć. Ja jej zazdroszczę. Zazdroszczę i podziwiam. Tworzy wokół siebie aurę sukcesu, a taka zawsze będzie lepsza od nudy i nijakości.
Nawet w czasach kiedy moje nogi były znacznie dłuższe (naprawdę na starość człowiek się kurczy). Kiedy na ulicy dostałam bukiet kwiatów od obcego mężczyzny, a inny przesiadł się ze swojego samochodu do tramwaju, tylko po to aby spróbować się ze mną umówić. Nawet w czasach gdy miałam dobre stopnie, masę znajomych i sama ze sobą czułam się OK – nigdy nie miałam takiej pewności siebie jak ona. Szkoda, wielka szkoda…
To wiara w siebie i swoje możliwości popycha nas do przodu. Motywuje do działania. Sprawia, że wyzwania stają się możliwe do zrealizowania. Trzeba lubić siebie. Trzeba wierzyć w siebie. Odrobina arogancji w dzisiejszym świecie to dobry kapitał. To nie są czasy szarych myszek. Nie były nawet wtedy, gdy ja miałam 20 lat.
Gdy czytam kolejne blogi, kolejne ich autorki jawią mi się jako „piękne, długonogie blondynki”. Wszystkie pewne siebie, pozbawione kompleksów, rewelacyjnie zarządzające swoim czasem i masą zadań, które ogarniają bez najmniejszego wysiłku. A przecież nie mam już 20 lat i wiem, że życie to także katar i kaszel. Gorsze dni, mniej energii i wymykanie się planu spod kontroli. Tylko jedni skupiają się na sukcesach, a inni rozpamiętują porażki.
Zbliżającymi się wielkimi krokami 40-tka robi chyba swoje. Mam okulary na nosie i czuję się nie tyle poważniej co starzej. A może to ten katar i ból głowy, bo przecież wadę mam niewielką – tylko te oprawki robią ze mnie poważną matronę. Chyba zadzwonię do znajomej – jestem pewna, że ona wie jak z zapchanym nosem i słabszym wzrokiem podbijać świat.
Na zdjęciach możecie zobaczyć nasz salon w jesiennej odsłonie. Zdjęcia robiłam przed wyjazdem na ferie, czyli jeszcze zanim dopadł mnie katar i nim założyłam okulary na nos.