Taras przez długi czas był dla mnie polem bitwy. Zmagania z uprawą ogrodu w donicach trwają nieustannie od 7 lat. To niekończąca się barwna historia i tzw. trudna miłość.
Dzisiejszy wpis jest wybitnie obrazkowy. Obiecałam, że pokażę początki naszego tarasu oraz różne jego wcielenia z minionych lat. Dwie rzeczy muszę zaznaczyć – poza kilkoma wyjątkami¹, na tarasie rządzę/urządzam go sama. Ogranicza mnie jedynie moja marna tężyzna fizyczna. Chociaż jak się uprę, a raczej zaprę to prawie góry przenoszę.
Po drugie – taras był pierwszym i jest jedynym miejscem, gdzie próbuję „uprawiać ziemię”. Co prawda w doniczkach, ale na tyle dużych i w takich ilościach, że jest to porównywalne z uprawą małego ogrodu. Nie mam w tym kierunku żadnego wykształcenia, wiedzę znikomą raczej sporo różnorakich doświadczeń. Metoda prób i błędów, ze sporą liczbą błędów i okresowymi hasłami – rzucam to.
Nie znalazłam zdjęć z momentu wprowadzenia się tutaj. Pamiętam, że nasza cierpliwość przez blisko rok wystawiana była na próbę, ponieważ zgodnie z umową na tarasie od samego początku powinno stać 6 dużych prostokątnych donic. Przez wiele miesięcy taras był całkowicie pusty. Były tego plusy: chłopcy bez przeszkód jeździli po nim rowerkami, widać było, że to spora przestrzeń.
Bardzo szybko szarość betonowych płyt zaczęła mnie denerwować i rozpoczęłam nieśmiałe wycieczki po sklepach ogrodniczych, które skutkowały pojawianiem się pojedynczych roślin i doniczek. Wtedy też wpadłam na najgorszy ze wszystkich swoich pomysłów – posiałam na tarasie trawę. To była desperacka decyzja z chęci ożywienia betonowego monstrum.
Wreszcie we wrześniu 2008 roku postawili nam 5 z 6 dużych, prostokątnych, szarych donic. Tej ostatniej nigdy się nie doczekaliśmy. Za to osobiście wtachałam na taras wszystkie inne donice jakie zobaczycie na zdjęciach. Donice, ziemię, keramzyt, korę i najróżniejsze rośliny, które próbowałam uprawiać.
Najszczęśliwsza byłam, gdy stworzyłam sobie własne poletko lawendy. Nie utrzymało się ono tylko dlatego, że lawenda zbyt krótko ładnie wygląda, aby takie poletko estetycznie się prezentowało. Za to przez kilka sezonów z upodobaniem sadziliśmy w podłużnych skrzynkach poziomki i truskawki, co sprawiało przyjemność nie tylko chłopcom, bo na owoce załapywaliśmy się także my.
Z trawą walczyłam bardzo długo. Okazuje się, że nie jest największym problemem posianie, a później przycinanie trawnika. Problem pojawia się wtedy, gdy trawę trzeba wyrwać. Walczyłam z nią na raty, jednocześnie znosząc kolejne rośliny, które potrzebowały kolejnych worków ziemi i donic. Jednak miałam ogromny zapał i… parę lat mniej w krzyżu. Taras bardzo szybko się zmieniał.
W 2009 roku przeszłam fascynację kolorową korą. W maju całkowicie pozbyłam się trawy i zastąpiłam ją wielobarwna korą. Taras bez względu na porę roku był dzięki niej zawsze kolorowy, ale na dłuższą metę okazało się to męczące. Po pewnym czasie uznałam to rozwiązanie wręcz za tandetne. Zaczął być pewnie modny minimalizm.
Nie mam dostępu do zdjęć z kolejnych lat, bo są na dysku, który się zepsuł. Myślę, że kora wytrzymała u nas dwa sezony. Później zastąpiły ją szare kamienie, które też worek po worku sama przyniosłam i ułożyłam. Kora pod tym względem była wygodniejsza. Gdy patrzę na starsze zdjęcia, widzę że kiedyś kamienie prezentowały się lepiej.
W dużej mierze to wina basenu, który stał u nas przez kilka sezonów i wielokrotnie wylewał. Siła wody była tak ogromna, że tworzyły się wyrwy w podłożu i dzisiaj jest ono pełne górek i dołków. A ja niestety nie mam już ani takiego zapału, ani sił aby ponownie porządnie to wyrównać.
Szare kamyki są na tarasie od 2011 roku. Mają najdłuższy staż i przyznam, że nie chodzą mi po głowie żadne zmiany. Zmieniają się tylko rośliny i ustawienie donic. Niektóre nie przetrwały np. oliwka i choinka. Niektóre urosły i trzeba było je przesadzić np. tuje i czerwony klon. Jeszcze inne źle czuły się na swoich stanowiskach i trzeba było je przestawić np. zielony klon.
Taka w skrócie była moja ogrodowa, a raczej tarasowa droga. Do momentu, który pokazywałam ostatnio, czyli do wielkiej akcji sprzątania i przesadzania.
Generalnie bardzo się uspokoiłam. Przystopowała mnie operacja, którą przeszłam 3 lata temu. Od tamtej pory musiałam spuścić z tonu. Może to i dobrze, bo mam mniej szalonych pomysłów w stylu kolorowej kory.
Teraz udaje nam się chwytać ostatnie słoneczne dni na tarasie. Czy u Was sezon też jest tak przyjazny w tym roku? Obym nie zapeszyła, ale warto było taras jeszcze teraz posprzątać. A po tym szybkim spacerze w czasie, jakie wy macie zdanie o kolejnych jego odsłonach? 😀
¹ Pięć prostokątnych donic wnieśli mi panowie. Powinny być wyposażeniem tarasu w chwili wprowadzenia się do mieszkania. Największe bukszpany w liczbie 4 sztuk przywiózł i pomógł mi zasadzić mąż koleżanki. A najwięcej w sprawach tarasowych pomagają mi goście z Polski, których przy okazji odwiedzin zaganiam do roboty. Prym wiodą rodzice, ale ostatnio pałeczkę przekazuję mężowi siostry. Wszystkim Wam bardzo dziękuję.