Na ostatnim treningu Bartuś doznał kontuzji. Lekarz zalecił tygodniowy odpoczynek od wysiłku fizycznego. To oznacza także zakaz jazdy rowerem, a ponieważ u nas w ten sposób dzieci dostają się do szkoły, funkcję roweru przejąć musiał mój samochód.
Teoretycznie mogłam zarządzić chodzenie do szkoły pieszo, ale biorąc pod uwagę odległość, pogodę i szwajcarski zwyczaj przychodzenia dzieci do domu na obiad – jakoś nie starczyło mi wyobraźni, a może odwagi, aby eksperymentować na własnym dziecku.
Taki tydzień to raczej wyjątek, ale już takie dni to nic nadzwyczajnego. I niech mi ktoś powie, że to nie jest grubsza logistyka.
06:30 pobudka
Poranny rytuał, śniadanie dla chłopaków i o
07:15 wychodzimy z domu, bo o 07:30 Bartuś musi być na sali gimnastycznej
Tak, nie ma zmiłuj. Kontuzja – kontuzją. Bartuś nie będzie ćwiczył, ale na zajęciach musi być (takie są zasady szkoły)
07:40 jestem już w domu i nawet zdążyłam w sklepie świeże rogaliki kupić. Będą na drugie śniadanie dla chłopców
08:10 wychodzę z domu z Igorkem. Igorek kontuzjowany nie jest, ale skoro i tak po brata będę przyjeżdżała, to przecież Młodszy nie będzie za samochodem na rowerze jechał. Zawożę Igorka do szkoły na 08:20.
08:30 jem swoje śniadanie i wstawiam pranie, a o
09:00 jestem pod salą gimnastyczną. Nasza szkoła jej nie ma, więc dzieci na rowerach dojeżdżają. Ja muszę Bartusia z tego miejsca do szkoły, na resztę zajęć przewieźć.
09:15 jestem w domu. Mogę zaszaleć. Mam 2,5 godziny nim pojadę odebrać chłopców. Sprzątam po śniadaniu. Rozwieszam pranie. Uruchamiam następne. Odkurzam. Prasuję. Szykuję obiad. Wszystko jednocześnie, niemalże synchronicznie.
11:55 jestem pod szkołą. Jak zwykle parę minut spóźniona. Na szczęście dla mnie, nauczycielom te 2,5 godziny też nie wystarczyło. Czekam pod szkołą.
12:10 jesteśmy w domu. Kończę obiad. Siadamy do stołu. Około 13:00 talerze już w zmywarce, a ja nawet drugie pranie rozwiesiłam.
13:10 wychodzimy z domu. Na drugi blok zajęć chłopaków zawożę. Mam czas do 15:05
Jadę do domu. Obiecałam sobie, że za porządki na tarasie się zabiorę. Mam 2 godziny, może zdążę trawy poprzycinać i starej lawendy się pozbędę. Zdążyłam. Nawet bratki i inne kwiatki posadziłam.
15:00 jestem pod szkołą. Nie wiem, dlaczego zawsze się łudzę, że nauczyciele już też zaczynają na nos padać i dzieci szybciej ze szkoły wypuszczą. Nie, zazwyczaj zatrzymują uczniów dłużej.
15:20 jesteśmy w domu. Chłopcy idą do lekcji, a ja do kuchni. Nakarmić ich trzeba przed 16:30, bo o
16:40 siedzę z Igorkiem w samochodzie, na angielski na 17:00 zawożę. Mam godzinę. W tym czasie zakupy w supermarkecie robię i o
18:00 czekam na parkingu na Igorka. Pani od angielskiego też nigdy czasu nie starcza. 18:10 wysiadam z samochodu i idę po Małego. Trudno, wyszarpię z edukacyjnych szponów. Igorek zły nie będzie, a ja też chcę już do domu wracać.
Spotkałam Młodszego po drodze, dzisiaj się pani upiekło. Ale Igorek jeszcze w cukierni chce ciastko kupić. Dla siebie i dla brata. Mówię Małemu, że ja się w domu herbaty napiję, wystarczy jak dwa ciastka kupi.
18:40 jesteśmy w domu. Idę kolację zrobić. I tak mi się dzisiaj upiekło…
Normalnie od 18:00 do 19:30 Bartuś ma trening piłki nożnej, ale z powodu kontuzji tych kursów nie musiałam robić.
19:30 jesteśmy po kolacji. Zmywarka już chodzi. A ja idę do komputera ten post napisać. Jutro Igorek o 07:30 szkołę zaczyna… Bartuś po szkole gitarę ma… ja chciałam za mycie tarasu się zabrać i… ziemi mi zabrakło i…
Niech mi ktoś przypomni – ile godzin praca na pełen etat zajmuje? Etat szofera, kucharza, ogrodnika… – czy to się sumuje? 😛
Miłego dnia kochani
– już wiosna!