Od przeszło 10 lat mieszkamy w miasteczku, które jest ponad 22 razy mniejsze od naszego rodzinnego miasta. Gdy tu przyjechaliśmy liczba ludności nie sięgała nawet 1,5% populacji Łodzi. Po ponad dekadzie jest bliska 2%. Chociaż jak na warunki szwajcarskie nie jest to wieś, ja nadal uparcie powtarzam, że mieszkamy na wsi.
Dowodem na to niech będą lisy chodzące po naszej ulicy lub sarny, które można spotkać na schodach naszego bloku. Wyobrażacie sobie – między naszymi blokami biegają sarny. Nie sposób nie wspomnieć o niezliczonej ilości ptactwa, gdyż tuż pod nosem mamy fragment chronionego pasa zieleni, który właśnie z myślą o ptakach został utworzony.
Po latach mieszkania w tak pięknych okolicznościach przyrody… i niepowtarzalnej… nie wyobrażam sobie codziennej egzystencji w wielkim mieście. Co nie znaczy, że nie tęsknię za pewnymi aspektami miejskiego rezydowania. W końcu większą część swojego życia byłam mieszczuchem. Takim prawdziwym. Nawet nie lubiłam jeździć z Rodzicami na działkę.
Mimo tego, że przyzwyczaiłam się do życia w małym miasteczku i zdaję sobie sprawę z szeregu zalet jakie taka lokalizacja ze sobą niesie, są pewne rzeczy, za którymi nadal tęsknię, których mi brakuje. Mogłabym wymieniać takie oczywistości jak tylko jedno kino czy brak filharmonii. Brak centrum handlowo-usługowo-rozrywkowego typu Manufaktura lub deptaku o klimacie ulicy Piotrkowskiej.
Jednak nie o narzekanie czy rozpamiętywanie chodzi. Wydaje mi się, że zaskoczę Was swoim wyznaniem, ale jeżeli ktoś jest prawdziwym mieszczuchem powinien mnie zrozumieć. Wiecie czego mi tutaj brakuje. W tych pięknych i niepowtarzalnych okolicznościach przyrody?
Brakuje mi parków. Uporządkowanych, zorganizowanych okoliczności przyrody. Z wyznaczonymi alejkami, ławkami czekającymi na spacerowiczów. Z oświetleniem, które nawet wieczorny spacer może sprawić romantycznym. Nawet z placem zabaw, chociaż nasi chłopcy już z nich nie korzystają.
Tak, w głębi serca jestem nadal mieszczuchem. Gdy nawet latem muszę założyć zabudowane buty, bo przecież w sandałkach do lasu nie pójdę. Gdy teraz jesienią, po godzinie 16 mogę zapomnieć o spacerze, bo w lesie jest już ciemno. Tęsknię za parkiem. Bo park to przywilej i urok miasta.
I chociaż wiem, że tempo życia w wielkim mieście jest inne i prawdopodobnie te zorganizowane, uporządkowane i oświetlone parki oglądałabym głównie zza szyby samochodu. I tak mi tego brakuje. Samej możliwości i wyboru. A Wy Kochani kiedy ostatni raz byliście w parku?
PS Wszystkie zdjęcia zamieszczone w poście są autorstwa Mojego Męża.