Lepiej uprzedzę – to będzie długi post, ale na pocieszenie, a może na zachętę dodam, że ma sporo zdjęć. Na zdjęciach parter domu, który wynajmujemy w Stanach. Tak jak wygląda po 9 miesiącach od wprowadzenia się. Bez instagramowych romantycznych zbliżeń, tylko szerokie kadry.
Główne wejście i oficjalna część domu
living & dining room
Do tego wpisu zmobilizowały mnie komentarze oraz pytania, które dostaję w prywatnych wiadomościach na Instagramie. Jak u Ciebie jasno. Czy możesz pokazać więcej domu? Lubię takie białe wnętrza. Pokaż jak wygląda kuchnia? Podobają mi się amerykańskie domy. Dlaczego nie pokazujesz wszystkiego? Co tam ukrywasz? Pewnie reszta jest do dupy! Te wnętrza nie mają stylu! Podoba mi się. To nie mój styl.
Na Instagramie zazwyczaj nie publikuję szerokich kadrów. Czasami wyjątek robię dla mojego królestwa. To pomieszczenie, które przylega do kuchni i teoretycznie powinien to być family room. Przez kilka miesięcy był to nasz pokój telewizyjny, ale ostatecznie zagarnęłam tą przestrzeń dla siebie. Tutaj faktycznie królują białe meble, a pokój jest jasny, bo po tej stronie domu okna są znacznie większe niż od frontu.
Na co dzień stoją u mnie fotel i ława, które w razie potrzeby migrują do części oficjalnej, tak właśnie ustawione są na zdjęciach. Wszystkie meble mamy podklejone filcem, więc meble bardzo łatwo się przesuwają. Minuta roboty i ława stoi przy stole, a fotel może być tronem honorowego gościa.
Właściciele domu mają fioła na punkcie podłogi, która nie jest w najlepszym stanie, ale w całym domu jest drewniana! Tutaj w Stanach, szczególnie w wynajmowanych domach to rzadkość i to właśnie podłogi zdecydowały, że wynajęliśmy ten właśnie dom.
Kuchnia z mini jadalnią
kitchen & breakfast nook
No i karty na stole… mówiłam, że poza moim pokojem w domu wcale nie jest ani biało, ani tym bardziej świetliście. Kuchnia to zdecydowanie najsłabsza część domu. Ciemne meble spokojnie bym przeżyła, chociaż szafki są płytkie, niefunkcjonalne i ledwo trzymają się na swoich miejscach. Najgorsza jest jakość sprzętów – szacuję, że identyczne stały w amerykańskich domach za czasów Monroe i Kennediego.
Dla mnie największym wyzwaniem jest kuchenka gazowa. Od ponad 17 lat gotowałam na płytach ceramicznych i powrót do gazu, to dla mnie jak nauka gotowania na nowo. Gdy doda się do tego zupełnie inną jakość produktów i nieznajomość marek amerykańskiego rynku – wychodzi na to, że drugiej Nigelli Lawson z pewnością ze mnie nie będzie.
Ciekawostką niech będzie umiejscowienie kuchenki mikrofalowej. Znajduje się ona tuż nad kuchenką gazową i to z jej poziomu uruchamia się kuchenny wyciąg. Czyli wciągane powietrze najpierw oblepia mikrofalówkę, a później… a później krąży po domu, bo mikrofalówka skutecznie blokuje siłę ciągu. I taka genialna myśl inżynieryjna zastosowana jest w 99% kuchni jakie do tej pory tutaj widziałam. Z tą różnicą, że mało kto ma u siebie kuchnię gazową.
Moje królestwo
family room / home office
W sierpniu stworzyłam post, w którym pokazywałam dom zaraz po tym jak się wprowadziliśmy. Czekaliśmy jeszcze wtedy na kontener z naszymi rzeczami. Dom był pusty, a ja miałam głowę pełną wizji i nadziei na stworzenie przyjaznej i funkcjonalnej przestrzeni. Bo ja jestem z tych, co jednak przede wszystkim chcą, aby było wygodnie i praktycznie i… dla każdego coś miłego. Dlatego nie dbam w domu o spójność, jednolitą kolorystykę i charakter wnętrz.
Swoje królestwo stworzyłam pod siebie z tego, co było dostępne. Jedynie kanapa to mój wymarzony zakup. Myślałam o niej od lat. Brałam pod uwagę, gdy jeszcze mieszkając w Szwajcarii wymienialiśmy sofy. Jak to dobrze, że wtedy się na nie nie zdecydowaliśmy. Głębokość sofy to jej największa i prawie jedyna zaleta. Głębokość i kolor, na tym koniec.
W salonie bym tych mebli nie postawiła. Nadal uważam, że wizualnie one się bronią, ale jak dla mnie nie są wystarczająco praktyczne. Poduszki na siedzisku szybko straciły swój kształt i bardzo się rozjeżdżają tworząc niewygodną szparę między nimi. Poza tym przy moich trzech wysokich mężczyznach te sofy są zdecydowanie za niskie. To model SÖDERHAMN z IKEA.
Jak było widać na pierwszych zdjęciach, w salonie stoją niebieskie sofy. Tutaj wszystko jest odwrotnie. Rozmiar, wysokość, funkcjonalność – ok. Nie lubię tylko ich koloru. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość – z pewnością jest bardziej praktyczny niż moja biała sofa czy beżowe sofy, które stoją na piętrze.
Nie wiem, czy to nie jest strzał we własną stopę, ale chciałam pokazać jak dom wygląda w szerokim kadrze.
Wiem, że zbliżenia, które publikuję na Instagramie stwarzają aurę sielankowego miejsca. To jednak jest zwykły dom, ze wszystkimi jego zaletami i wadami.
To prawda, że na Instagramie wolę się skupiać na jego zaletach. Wierzę, że w każdym miejscu możemy stworzyć własne królestwo.
Ja sobie takie wyczarowałam i z tego miejsca zagaduję do Was pisząc na blogu i na Instagramie.