Szmaragdowa tablica
Carla Montero
Madryt, początek XXI wieku.
Ana pracuje w Muzeum Prado, prowadzi spokojne życie u boku bogatego kolekcjonera dzieł sztuki, aż do chwili, gdy pewien list naprowadza go na ślad tajemniczego obrazu. Konrad przekonuje Anę, żeby zajęła się jego poszukiwaniem.
Paryż podczas niemieckiej okupacji.
Major SS Georg von Bergheim dostaje rozkaz: ma odnaleźć obraz Giorgionego ‘Astrolog’. Hitler jest przekonany, że kto odkryje dzieło, będzie rządził światem. Poszukiwania prowadzą majora do francuskiej Żydówki.
Szmaragdowa tablica to nie tylko napisana z rozmachem historia o poszukiwaniu zagadkowego dzieła sztuki, ale i niezwykła opowieść o zakazanej miłości, która zdarzyła się wbrew wszelkim przeciwnościom.
Przyznam, że wspominam o tej książce przede wszystkim dlatego, że cieszę się, iż dobrnęłam do jej końca. Już dawno nie miałam tak licznych chwil zwątpienia podczas lektury. Mimo iż książkę poleciła mi koleżanka i naprawdę podeszłam do niej z zapałem (700 stron!) w 3/4 książki zaczęłam szukać w internecie recenzji, aby zdecydować czy czytać dalej. Teraz gdy jestem już po całej lekturze, cieszę się, że się nie poddałam, ale ostatecznie (i z czystym sumieniem) nie mogę napisać, że książkę polecam.
Mimo wszystko uważam, że czas poświęcony tym 700 stronom, można było spędzić… przyjemniej. Wiem, dziwne słowo, bo historia z założenia nie miała być lekka i przyjemna. Wątek II wojny światowej opatrzony jest wieloma historycznymi faktami, zawierającymi informacje o liczbie ofiar czy fragmenty oficjalnych rozporządzeń i rozkazów – już samo to ukazuje okropność wojny. Podejrzewam jednak, że my Polacy, nadal przesiąknięci wspomnieniami i wiedzą o tamtym okresie, mamy poprzeczkę zawieszoną wyżej niż “przeciętny europejczyk”.
Po przeczytaniu całości, miałam okropne wrażenie, że czas wojny mimo wszystko był bardziej romantyczny niż krwawy. Dzisiaj grozi nam większe niebezpieczeństwo za rogiem ulicy lub we własnym domu, niż dawniej, w latach wojny. I mimo iż zgadzam się z tym, że każda epoka ma swoich romantyków i oprawców, dla mnie ostateczne proporcje są wręcz niesmaczne.
Wydaje mi się, że pisarka nie udźwignęła fabuły. 3/4 książki ciągnęło mi się niemiłosiernie, natomiast pod koniec zdarzenia pędzą, jakby autorka już sama miała dosyć pisania i chciała książkę jak najszybciej skończyć. A może uznała, że utrzymując tempo powstanie z tego 1400 stronicowy kolos. Słownictwo i styl nie są wyszukane, pojawiające miejscami wulgaryzmy napawały mnie obrzydzeniem. Nie dla samej ich istoty, ale ich sztucznego i wymuszonego zastosowania. Może miały kamuflować brak wprawy w budowaniu nastroju opisem sytuacji.
Do atutów książki należy z całą pewnością oparcie historii o fakty i postaci historyczne. Czytając ją, nie miałam wątpliwości, że historie takie miały miejsce lub mogły mieć miejsce. Właściwie wszyscy bohaterowie (może poza przerysowanymi: hrabiną Vandermonde i jej służącym oraz przyjacielem Any – Teo) zostali dla mnie realistycznie i przekonująco nakreśleni. Zakończenie w stylu hollywoodzkim, przesłodzone, a jednak odrobinę zaskakuje.
Decyzję o przeczytaniu książki pozostawiam bez osobistej rekomendacji. Nie żałuję tej lektury, ale ja lubię czytać i nie lubię pozostawiać książki w połowie. Poza tym, większość recenzji na które natrafiłam były co najmniej wyważone, a w większości pochlebne. Jak zawsze, ostatecznie decydują osobiste upodobania.