Jest piątkowy wieczór. Rozpoczął się weekend. Dla mnie wyjątkowy. Właśnie pakuję walizki by jutro wyruszyć w drogę do Rzymu.
W niedzielę obchodzimy z mężem 12 rocznicę ślubu, którą będziemy świętować zwiedzając Wieczne Miasto.
Spędzimy w Rzymie dwa dni. Wylatujemy jutro rano (pobudka 4.30!), a wracamy w niedzielę wieczorem.
Mąż sprawił mi niespodziankę. Potajemnie omówił wszystko ze znajomymi, którzy zgodzili się zaopiekować przez ten czas chłopcami.
W Rzymie dawno temu…
W Rzymie byliśmy dawno temu, w 2003 roku, byłam wtedy w ciąży z Bartusiem. Dzielnie wydreptywałam ścieżki, z lekko już widocznym brzuszkiem. M.in. dlatego mam do Rzymu sentyment. I historyjkę, którą Bartek słyszał już setki razy.
W pewnym momencie naszego pobytu, zaczęłam się martwić, że nie czuję ruchów dzidziusia. Z każdą upływającą godziną byłam tym coraz bardziej zdenerwowana.
Akurat zwiedzaliśmy wnętrze kościoła, w którym rozbrzmiewała muzyka organowa. Na chwilę usiedliśmy w ławce, bo taka muzyka zawsze nas czaruje. I wtedy dzidziuś (chyba jeszcze nie był Bartkiem) poruszył się.
Poruszył to mało powiedziane. Tańcował w brzuchu tak, że nadrobił z nawiązką dwa dni leżakowania.
Ten moment to moje najpiękniejsze wspomnienie z Rzymu.
Teraz Bartuś tańcuje w swoim pokoju, gdy włączy głośno muzykę i myśli, że go nie widzę. Nie gra co prawda na organach, ale uderza w struny gitary. We wrześniu skończył 11 lat.
A My jutro wrócimy do tego magicznego miasta – Rzymie przybywamy!