Piątek – nasz ostatni dzień w Łodzi, do tego wypełniony do ostatniej minuty, bo jak to często bywa – zawsze coś wypada w ostatniej chwili.
Najważniejszą atrakcją dnia (z perspektywy dzieci) była kręgielnia – Grakula w Manufakturze. Zarezerwowaliśmy tor na godzinę i Nasza Czwórka z wielkim entuzjazmem przystąpiła do gry.
Przyznaję, że byłam zaskoczona, że aż tak dobrze się bawili. Największe obawy miałam co do ciężaru kul i przyznaję, że dla sześcioletnich dzieci Mojej Siostry, były one wyzwaniem.
Jednak jak zwykle to bywa, my dorośli się przejmujemy, a dzieci zwyczajnie znajdują rozwiązanie. Nie było przecież ważne w jaki sposób i jaką techniką oddany jest rzut kulą, tylko kto strąci najwięcej kręgli.
Tor wynajęty był na godzinę i okazało się, że następnym razem powinniśmy ten czas podwoić. Cóż – to było nasze pierwsze podejście i okazaliśmy się być zbyt ostrożni. Jeżeli nawet dzieci nie wytrzymają całych dwóch godzin, to zawsze ostatnie 30 minut mogą podarować nam, bo podczas dzisiejszej gry dorośli praktycznie nie mięli dostępu do kul.
Najważniejsze, że Nasza Czwórka była naprawdę zadowolona, co dobrze ich nastroiło na kolejną atrakcję dnia – tym razem, chyba ciekawszą dla dorosłych.
Dzisiaj w Łodzi rozpoczął się Festiwal Światła – Light Move Festival 2013. Rodzicie opowiadali mi o swoich wrażeniach z poprzedniej edycji, widziałam także zdjęcia, ale oczywiście nie ma to jak uczestniczyć w tym osobiście. Bardzo żałuję, że nie było z nami Mojego Męża, bo jestem pewna, że moje zdjęcia i filmiki nie oddadzą tego, co my mogliśmy obejrzeć na żywo.
Zachęcam każdego, kto będzie miał kiedyś możliwość wzięcia udziału w tego typu pokazie, aby nie odpuszczał – naprawdę warto wyjść z domu.
Mimo iż jesteśmy otoczeni technologią, a efekty specjalne jakie możemy oglądać na ekranach, są raz za razem coraz to bardziej zdumiewające – historie jakie można namalować światłem są naprawdę magiczne. Piękne i pozytywnie nastrajające.
Po pokazach w Parku Staromiejskim i na Placu Wolności, Nasza Czwórka została zawieziona do Babci i Dziadka. Szkoda, że jutro wylatujemy, bo program festiwalu obejmuje trzy dni i gdybym miała możliwość z pewnością jeszcze coś bym dla siebie wybrała.
Oczekując powrotu Szwagra, przemaszerowałyśmy z Siostrą ulicą Piotrkowską, która jest w dużej części remontowana. Mam nadzieję, że po zakończeniu prac odzyska swój blask i nastrój, który w dużym stopniu został przyćmiony przez atrakcje jakie oferuje (chociażby) Manufaktura.
Gdy Szwagier do nas dołączył, spontanicznie i całkiem szybko wytypowaliśmy lokal na mini kolację i pogaduszki. Brednia zajmuje pomieszczenia po dawnej Galerii (Piotrkowska 86). Przyznam, że ze smutkiem odnotowałam fakt, iż Galeria nie wytrzymała próby czasu – dla mnie była tam od zawsze.*
Brednia nie zwaliła nas z nóg, chociaż miejsce jest sympatyczne. Wystrój, jak dla mnie, poczekalniany, ale można go modnie nazwać industrialnym. Zamówiliśmy po kieliszku czerwonego wina, desce serów, a Moja Siostra – sałatkę caprese. Jak się później okazało, obsługiwał nas jeden z właścicieli lokalu. Chyba nie robi tego zbyt często, bo na pytania o ser i wino, odpowiadał (powiedzmy) ogólnikowo.
Przekąski były ok, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że nasze zamówienie nie było wyzwaniem dla kucharza. Zgrzytem był dla mnie fakt, iż mimo teoretycznej (jak się okazało) możliwości zapłaty kartą, zmuszona byłam do uregulowania rachunku gotówką – podobno, wyjątkowo, były jakieś problemy z terminalem.
O udanym wieczorze decyduje przede wszystkim towarzystwo – dla mnie to było miłe i spokojne zakończenie intensywnego dnia.