Co u mnie słychać?
Chodzę na spacery. Czytam. Zredukowałam siłę leków antydepresyjnych, bo lekarz zgodził się, aby je odstawiła. Ale nie na hura. Byłam w Polsce. Spakowałam chłopców do mężowego samochodu i pojechałam. Sama. Pierwszy raz tak daleko. Pierwszy raz poza szwajcarskimi autostradami.
Bałam się jak cholera. A później byłam z siebie cholernie dumna! I wszyscy wokół. Bo skoro całe życie mówiłam głośno, że nie czuję się pewnie za kierownicą, a jeżdżę dlatego, że to ułatwia codzienność. To chociaż nikt tej podróży mi nie odradzał, to wiem, że bliscy odetchnęli, gdy wróciliśmy do domu.
Bo prawda jest taka, że często to my sami przyklejamy sobie etykiety. To my sami się ograniczamy.
Prawdopodobnie od dawna choruję na depresję. Ale dopiero kilka lat temu poszłam z moim podejrzeniem do lekarza i zostałam zdiagnozowana. A potem jeszcze raz, i jeszcze. W końcu przyczepiłam do klapy etykietę, którą przez lata nosiłam głęboko w kieszeni – jestem chora.
Depresja to choroba. Choroba, która bywa śmiertelna. Dlatego nie można jej lekceważyć. Dlatego depresję trzeba leczyć!
Dopiero z tą etykietą w klapie w pełni pogrążyłam się w chorobie. Pozwoliłam sobie na totalną słabość i niemoc. Przestałam walczyć. Bo przecież jestem chora. Bo wreszcie mogę nie mieć siły. Bo wreszcie nie muszę udawać silnej. Bo wreszcie inni o tym wiedzą, więc powinni zrozumieć…
Wcale nie rozumieli. Większość nawet nie chciała zrozumieć. I to często powtarzane drwiące stwierdzenie, bo nawet nie pytanie „a jakie ty możesz mieć powody do depresji”. Etykieta przy klapie, zamiast mi pomóc ciążyła. Sama wyszłam z nią w świat. Sama ją oficjalnie przykleiłam.
Od pewnego czasu w mediach słychać o tym, że o depresji powinno się mówić, bo to nadal lekceważona i nierozumiana choroba. Nie mam zamiaru temu przeczyć. Ale z własnego doświadczenia wiem, że łatwiej mi się funkcjonowało, bez tej etykiety.
Niewątpliwie pomogło mi – gdy sama przed sobą przyznałam, że mam poważny problem. To spowodowało najważniejszy krok – wreszcie zdecydowałam się na wizytę u specjalisty. Ale fakt, że przestałam przed innymi udawać, że przyznałam się do depresji, w niczym mi nie pomógł. Często tego żałowałam.
Ludzie wolą wierzyć w przejaskrawiony świat, niż taki, który traci barwy.
Dla mojego otoczenia był to swego rodzaju test. Zdany przez kilka najbliższych osób. I ku mojemu zaskoczeniu – przez Czytelników tego bloga. Bardzo Wam dziękuję.
Może to jest największa wartość wyniesiona z tej lekcji. Jednocześnie potwierdzenie dla teorii, że lepiej nie nadawać sobie żadnych etykiet. No może poza wyjątkiem tych dobrych, bo o złe postarają się pewnie inni.