Maj był intensywny w doznania, wydarzenia, obrazy i zapachy. Przetrwałam samodzielny 14-godzinny lot samolotem i 5-dniowe wyzwanie blogowe. Dostałam podwójną porcję życzeń i prezentów i nawet mało majowa pogoda nie była nadmiernie dotkliwa.
Argentyna
Na początku miesiąca poleciałam do Argentyny. Do Męża, który czekał na mnie w Buenos Aires. Takie mini wakacje tylko dla rodziców. Chłopcy zostali w domu z Dziadkiem, którego musieliśmy sprowadzić z Polski. Tato – jestem Ci bardzo wdzięczna za pomoc.
Pobyt był bardzo kolorowy i intensywny. Było argentyńskie tango, argentyńskie steki, a nawet argentyńskie róże, które dostałam od Męża na powitanie. Na 3 godziny wpadaliśmy do Brazylii, a na pół dnia do Urugwaju – gdzie ku mojej rozpaczy zgubiłam telefon.
Największe wrażenie z całego pobytu zrobiły na mnie Wodospady Iguazu – część brazylijską można obejrzeć w części podróżniczej bloga.
Zaginiony w Montevideo
Zgubiony telefon zgodnie z podejrzeniami odnalazł się po kilku dniach w urugwajskiej restauracji. Podejrzewałam, że tam go zostawiłam, ale poszukiwania na miejscu nic nie dały. W rozmowie telefonicznej obsługa restauracji zapewniała, że telefon mi odeślą i na razie tyle go widziałam.
Ponieważ w dzisiejszych czasach bez telefonu jak bez ręki – dostałam nowy telefon. Dla odmiany nie ubrałam go na czarno, tylko optymistycznie kolorowo.
Jeśli telefonu nie odeślą, to czeka nas jeszcze jeden taki zakup, bo telefon który zgubiłam de facto należał do Igorka. Mały zgodził się na czas mojego wyjazdu na zamianę, bo Jego telefon był nowszy i miał lepszy aparat.
Nabroiłam więc podwójnie i jeszcze straciłam niemalże wszystkie zdjęcia z wyjazdu, bo o wiele częściej korzystałam z komórki niż aparatu fotograficznego.
Dzień Matki
Maj to oczywiście Dzień Matki. W Szwajcarii data święta jest ruchoma, przypada zawsze na drugą niedzielę maja.
Chłopcy na wszelki wypadek składają mi życzenia zgodnie ze szwajcarskim i polskim kalendarzem. Nie będę się skarżyła, że obchodzę Dzień Matki dwa razy.
Dostałam laurki, czekoladowe serca i drobiazgi, które własnoręcznie zrobił Igorek. Bartuś jest za to na wskroś nowoczesny – dostałam życzenia na Facebooku i Instagramie, bo szwajcarski Dzień Matki zastał mnie na pokładzie samolotu.
Karta rowerowa
W maju Bartuś zdawał na kartę rowerową.
To jedna z rzeczy, która mnie ciągle zastanawia. U nas dzieci od 4 klasy muszą do szkoły jeździć na rowerach. Muszą, ponieważ basen i sala gimnastyczna znajdują się w innych szkołach. Dzieci klas 1-3 są tam dowożone autobusem. Od 4 klasy muszą na miejsce dojeżdżać same. Nie rozumiem dlaczego w takim razie dopiero w 5 klasie organizowany jest egzamin na kartę rowerową.
Czyli do tej pory Bartuś po szwajcarskich drogach jeździł nielegalnie, ale od maja ma wreszcie oficjalne uprawnienia.
Maj na tarasie
Maj nie rozpieszczał nas pogodą, ale kilka słonecznych dni wystarczyło, aby rośliny na tarasie wreszcie ruszyły w górę. Zakwitł bez i lawenda. Nie było dużo słońca, ale za to wiele pięknych zapachów unosiło się w majowym powietrzu.
Wyzwanie blogowe
W maju wzięłam po raz trzeci udział w wyzwaniu blogowym. Pięć dni codziennego pisania pozwoliło mi odkryć nowe blogi i umocniło moje uczucie do Disqus. Wiem, że nie wszyscy czują to co ja, ale warto zajrzeć do wpisu, który powstał tuż po wyzwaniu. Jeśli nie przekona Was tekst, to może dyskusja, która się pod nim wywiązała.*
*Podczas przenoszenia bloga w nowe miejsce, import komentarzy się nie powiódł. Zrezygnowałam z sekcji komentarzy na stałe.