Siedzę na lotnisku we Frankfurcie. Zostałam sama. Mąż poszedł już na swój samolot. Ja mam jeszcze 3 godziny oczekiwania. Czy zauważyliście, że podróżowanie w dużej mierze składa się z oczekiwania?
Jestem zmęczona po ponad 12 godzinnym locie. Niewykąpana, a umycie zębów tylko trochę uratowało moje samopoczucie. Huczy mi w głowie i nadal towarzyszy mi uczucie bujania i zawieszenia w powietrzu. Długie loty to wyzwanie dla organizmu. Przynajmniej mojego.
Dzisiaj będę w domu około godziny 19. Chyba niewiele uda mi się z siebie wykrzesać. Za to od jutra grafik terminów pęka w szwach. Właściwie nie mój tylko chłopaków, ale jestem jak zwykle bezpośrednio zaangażowana w jego realizację.
Pobyt w Argentynie był dynamiczny, ale zarazem relaksujący (dla głowy). Czuję się jak po długim urlopie. Muszę przyznać, że uspokajający ton głosu Mojego Taty i rozradowane twarze chłopaków na FaceTime pozwalały mi w pełni cieszyć się wyjazdem.
Było intensywnie, kolorowo i wesoło. Przez kilka dni byłam jedyną kobietą w siedmioosobowej grupie. Dołączyłam do kolegów Męża. Myślałam, że bycie rodzynką będzie dla mnie stresujące. Obawiałam się, że Panowie mogą nie być zadowoleni, że dołączam do ich męskiej wyprawy. Nawet jeżeli tak było, nikt nie dał tego po sobie poznać. A ja momentami czułam się jak wisienka na torcie. Głównie, ale nie tylko, za sprawą Męża.
Ostatnie 2 dni spędziliśmy w Buenos Aires sami. Trochę mi brakowało grupy, ale z drugiej strony nie wiem, czy jeszcze bym wytrzymała szalone tempo zwiedzania. Panowie – szacun!
Wyjazd był udany. Towarzystwo wyśmienite. Mąż romantyczny i opiekuńczy. Teraz czekam na powrót do codzienności. Czekam i przeglądam zdjęcia w telefonie.
Pozdrawiam. Z głową pełną Argentyny. 😀