
Październik. Co się u nas działo.
Październik był niesamowity. Jeszcze w drugim tygodniu minionego miesiąca chodziliśmy w krótkim rękawku. Nie pamiętam takiej jesieni. Mamy listopad a za oknem nadal mam piękny i kolorowy pejzaż.
Ferie jesienne
Już o nich wspominałam. Na przełomie września i października mieliśmy 3 tygodnie ferii jesiennych. Dwa tygodnie spędziliśmy w Polsce. Ostatni tydzień w domu. Chłopcy głównie nadrabiali gry. Przed samym wyjazdem pobrali najnowszą FIFA16, ale nawet nie zdążyli nawet raz jej uruchomić. Chłopaki w towarzystwie Messiego biegali po wirtualnym boisku, a ja testowałam jesienne przepisy.
Jesienna kuchnia
Wśród nowo wypróbowywanych przepisów, bezapelacyjnie wygrały racuchy z jabłkami. W krótkim czasie musiałam zrobić powtórkę. Za potrawę „zakazaną w domu” chłopcy uznali pieczoną dynię z miodem i rozmarynem. O dziwo dynia przegrała nawet z brukselką, a myślałam, że to ona będzie największym wyzwaniem dla naszych podniebień. Poza tym nic szczególnie nas nie porwało, ale taki tydzień gotowania nowości podziałał na nas odświeżająco.
Wybory
Pojechaliśmy do Berna. Oddaliśmy głosy. Karty wrzucaliśmy do zwykłych kartonowych pudeł, bo zabrakło miejsca w urnach. Wzięłam to za dobry znak. Jest nas w Szwajcarii coraz więcej, a może więcej osób zdecydowało się przyjechać i zagłosować. Rozbawił mnie jeden z członków komisji. Wręczając karty do głosowania, bardzo uprzejmie zapytał panią stojącą obok nas, czy wie jak głosować. Pani wyraźnie uradowana, z nadzieją na pozyskanie cennych wskazówek, odważnie przyznała, że nie wie. Na co pan nadal uprzejmie: „Nic nie szkodzi, tutaj ma pani wszytko napisane”. 🙂 A wiecie, że frekwencja zagranicą wynosiła ponad 87%!
Diagnoza dysku
Nie wiem jak długo będzie to we mnie siedziało, ale nadal nie mogę pogodzić się z utratą zdjęć. Moja ukochana Islandia, Syria i Jordania, Izrael czy np. najświeższa Argentyna. Nie mówiąc o setkach mniejszych wycieczek, które odbyliśmy przez lata. Do tego bezcenne zdjęcia rodziny i chłopców, którzy przecież tak szybko rosną, że pierwszy ząbek czy 4 świeczki na torcie już nie mają szans się powtórzyć – mogę najwyżej liczyć na wnuki. Wszystko zniszczone.
Wpisy na blogu
Kroplą w morzu jest tych kilka wpisów podróżniczych, które umieściłam na blogu. To naprawdę niewielki wycinek w porównaniu do wielkości naszego utraconego archiwum. Ale dzięki nim uratowała się np. Japonia, chociaż Jokohamy nigdy nie uzupełniłam zdjęciami i teraz nie mam chyba nic. Chiny – w tym nasz samotny spacer po Wielkim Murze. Kąpiel w Morzu Martwym czy wodospady Iguazu po brazylijskiej stronie. To się uratowało – dzięki wpisom na blogu.
W różnych miejscach (głównie na komputerze Mojego Taty) znalazłam pojedyncze zdjęcia. Jest ich niewiele. Zgrywam je na przenośny dysk, muszę także zdecydować się na jakąś chmurę. Do tego wszystkiego obiecałam sobie, że jako zabezpieczenie wykorzystam także bloga. Dlatego w każdą niedzielę będę publikowała post obrazkowy. Ze zdjęć, które udało i może jeszcze uda się gdzieś odnaleźć. Także z tych robionych na bieżąco.
Zmiany na blogu
Niedzielne posty obrazkowe to pierwsza zmiana. Kolejna to usunięcie postów z kategorii fragmenty odkryć. W przeważającej części przerzucę je w inne miejsce. Dla tych wpisów założyłam na Bloggerze nowy blog. Będzie to coś na kształt notatnika. Wszystko co można podłączyć pod kategorię informatyka i rozwiązania techniczne – trafi w nowe miejsce. Krótkie opisy używanych przeze mnie aplikacji i programów. Skróty klawiaturowe. Proste rozwiązania, które sama stosuję napotykając na problemy techniczne, w tym także blogowe.
Nowy blog
Z założenia ma to być notatnik, a nie blog. Żadnej systematyczności. Ewentualne konta społecznościowe maksymalnie zautomatyzowane. 🙂 Jak ktoś na blog trafi i skorzysta – fajnie. Ale przede wszystkim będę miała miejsce-ściągę dla mojej kulejącej pamięci. Blogger to dla mnie mało intuicyjna platforma, ale na taki notatnik powinna wystarczyć. Prace trwają. Wolno, ale trwają.
Taki był nasz październik. Ferie, pobyt w Polsce, a później twardy powrót do obowiązków. Ale piękna jesień łagodziła wszystkie spadki formy, a jak Wam minął październik?
OK, nie mogę 😉 chodzi mi ta dynia z orzechami po głowie – Kasia, szczegóły poproszę, do sklepu chcę jechać 😀
Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach, dlatego tak często "marudzę" o tej stracie.
Nowy blog właściwie już jest, ale nie mam śmiałości go ujawnić, bo to taka babska próba ogarnięcia technologii. 😉 Może jak uporządkuję oba miejsca, to wypuszczę go na światło dzienne. 🙂
U nas są ferie o każdej porze roku, wiosna, lato, jesień, zima. Teraz była przerwa jesienna. Ferie letnie były w lipcu i przez pierwszy tydzień sierpnia. W sumie wychodzi tyle samo dni co w Polsce, tylko jest to inaczej podzielone. Pozdrawiam Beato 🙂
Dlatego wpisy podróżnicze (obrazkowe) 😉 odżyły, chociaż to paradoks, bo ja właściwie nie mam na nie teraz materiału. 🙁
Mój najmłodszy typ też tak ma 😛
Myśmy dynię zrobili z miodem i orzechami. Wyszła pyszna, tylko następnym razem więcej orzechów wrzucę. Misiek nawet nie spróbował, ale ten typ tak ma.
PS. Jeśli kiedykolwiek będziesz się znów zastanawiać "a po co mi ten blog", to spojrzysz na zdjęcia uratowane w ramach wpisów podróżniczych i już będziesz wiedzieć 😀
Iza, znam ten bol stracic fotki, dobrze, ze chociaz po rodzinie znajdujesz jakies ich fragmenty. Wakacje juz we wrzesniu? Czy to dosc powazne jak na Szwajcarie, a moze tu w ogole nie ma wakacji letniej, bo przeciez Szwajcarzy to tytani pracy i oszczedzania. Pozdrawiam serdecznie Beata
Szczerze współczuję historii z dyskiem, dzięki Tobie pomyślałam wcześniej o zabezpieczeniu danych…Czekam na nowy blog i jestem bardzo ciekawa co tam będzie;)))
No widzisz, nie miałam pojęcia. To był pierwszy przepis jaki widziałam i uznałam, że drożdże to stały składnik. A roboty przy nich więcej. Pewnie w niedzielę podejmę kolejną próbę. Bardzo Ci dziękuję. 😀
Jak robisz racuchy drożdżowe to drożdże się daje, przepisów jest multum 😉 Racuchy to generalnie nieduże, smażone placki z owocami lub bez, na bazie mąki, mleka (lub maślanki) i jaj. Reszta jest opcjonalna 😉 Ale ja się nie bawię w drożdżowe, za dużo roboty, a efekt – jeśli o mnie chodzi – zdecydowanie tego nie rekompensuje 😉 To ciasto robisz w 5 minut, kolejne 10 obierasz i kroisz jabłka. Pierwsza partia schodzi z patelni po paru minutach – smażenie owszem, przy większej ilości trochę trwa – ale u nas główny amator w tym wypadku nie czeka na resztę tylko domaga się jak tylko z patelni zejdą 😉 Jeden z nielicznych posiłków, przy których nie trzeba go namawiać do zjedzenia całej porcji z talerza. Ba, jeszcze często po dokładkę przylatuje 😉
Tylko absolutnie nie dawać cukru do ciasta – racuchy się oprósza cukrem pudrem jeśli ktoś chce już usmażone – ciasto z cukrem ma tendencję do przypalania.
Mi nawet teraz, po takiej historii, ciężko się zabrać za zdjęcia. Przeglądanie dysków to żmudna robota. :/ Ja generalnie mogę na nie wrzucać dane, gorzej z ich późniejszym przeglądaniem lub o zgrozo – porządkowaniem. :/
Fajne zdjęcie 🙂 A drożdże? W tym przepisie, który ja miałam były drożdże?
No właśnie, ja też wolałam te projekty zrobić jeszcze raz, bo nie bardzo mi się uśmiechało tyle płacić (może jakby dali gwarancję odzyskania danych, ale to były bardzo ciężkie graficzne pliki po kilka giga każdy, bardzo duża szansa, że kilka bajtów będzie nie do odzyskania i plik i tak się nie uruchomi) – tyle, że ze zdjęciami ta opcja odpada – jeszcze wycieczki można powtórzyć (hihi – masz pretekst teraz jakby co, to w sumie plus 😉 ), ale rodzinne czy okazjonalne zdjęcia już gorzej.
Jedyne czego bardzo żałuję, to miałam rozpisane, kiedy młody zaczął co robić, mówić, zwykłe notatki, więc nie były wrzucone na backup. I poszło z dymem.
A racuchy… hmmm, przyznam się, że robię zawsze na oko, nawet proporcji za bardzo nie pilnuję, ot żeby konsystencja ciasta była właściwa i jeszcze nie zdarzyło się, żeby nie wyszły. Przepis najprostszy z możliwych. Tylko lubimy takie mega jabłkowe, im kwaśniejsze jabłka tym lepiej 😉
Tak mniej więcej – na 1 jajko, szklanka mleka (250 ml), 160-180 g mąki, cynamon. Cisto musi być gęściejsze niż naleśnikowe. Ewentualnie wielokrotność, jak ma być więcej. Zmiksować. Dodać jabłka pokrojone na cząstki i te cząstki jeszcze na plasterki. I niestety bez tłuszczu smażyć się nie da, tzn da się, ale wychodzą zauważalnie gorsze. Żeby wyrosły i się ładnie podsmażyły muszą być na tłuszczu smażone, nawet jeśli patelnia teoretycznie beztłuszczowa. Tylko po zdjęciu z patelni od razu na ręcznik papierowy i nich się odsączą trochę.
No to z dyskiem póki co przykra sprawa, ja mam dwa – z czego teoretycznie by się dało z nich coś zgrać, ale czasu i chęci póki co brak..
Udanego weekendu również 🙂
Niestety koszt jest zbyt duży, a do tego nikła szansa na odzyskanie czegokolwiek. Góra 20% wątpliwej jakości. 🙁
Do tej pory robiłam jeszcze tylko zupę dyniową, placki mam na uwadze. 🙂 My racuchów nie znaliśmy, u mnie w domu się ich nie robiło, u męża tak, ale dla mnie to był pierwszy raz i chłopcom bardzo smakowały. Za drugim razem już nie były takie dobre, a wydaje mi się, że wszystko robiłam tak samo. 🙁 Jest jakaś tajemnica, albo sposób aby zawsze wychodziły? 🙂
Dynia nie była specjalnie dobra. Zjedliśmy, ale chyba wolę przemycać dynię w czymś. 😉
Ja wczoraj jechałam do koleżanki, ponad 100 km w jedną stronę. U niej mgła była taka, że nawet wdzierała się do tuneli, których notabene nie cierpię, a musiałam pokonać ich ponad 10. Chyba pierwszy raz to u mnie była ładniejsza pogoda, zazwyczaj jest odwrotnie. 🙂
Dysk był diagnozowany w 3 różnych miejscach, a nawet różnych krajach. Coś tam (nie pamiętam nazwy) jest fizycznie tak zniszczone (chyba przeorane, o ile kojarzę użyte określenie), że może by się udało odzyskać 20% zdjęć. Do tego prawdopodobnie bardzo słabej jakości. Biorąc pod uwagę to i wydatek rzędu kilku tysięcy złotych, naprawę i próbę odzyskania danych trzeba było sobie odpuścić. Dysk mam, może technika tak pójdzie na przód, że kiedyś będzie można wrócić do tematu.
Blogiem chyba się nie pochwalę, będę go prowadziła incognito 😉 Może zmienię zdanie, jak zacznie się lepiej prezentować. Na tą chwilę blogger, to dla mnie strasznie trudna platforma, a dopieszczanie szablonu – istna mordęga. 😛
Dziękuję – udanego weekendu. 😀
Nic kompletnie nie da się zrobić z dyskiem? Nawet przy fizycznych uszkodzeniach często da się odzyskać chociaż część danych, tylko to koszmarnie drogie (mi zaśpiewali parę lat temu koło tysiąca zł – nie o zdjęcia co prawda chodziło, a o firmowe dane, fotki na szczęście zbackupowane były).
Zdjęcia kulinarne wyglądają super 😉 A racuchy u nas regularnie, bo to jedna z ulubionych potraw moich obu chłopaków 😉 A jak dynia Wam nie podeszła w takiej postaci, to spróbuj może placków dyniowych (można zrobić i na słodko i na ostro) albo zupy? Przepisów jest multum 😉
Jesień w tym roku faktycznie bardzo ładna, choć u mnie za oknem od dwóch dni gęsta mgła. Mam nadzieje, że jakoś przejdzie i będzie można jeszcze wybrać się w słoneczny dzień do lasu na grzyby 🙂 Pieczonej dyni z miodem i rozmarynem jeszcze nie jadłam nigdy, muszę coś takiego wykombinować 🙂
Trzymam kciuki, żeby z tym dyskiem jeszcze udało się odzyskać dane. W końcu skoro padł pewno kontroler to jednak struktura magnetyczna nie powinna ucierpieć, kwestia odczytu? 🙂
Gdy będzie gotowy kolejny blog, oczywiście pochwalisz gdzie co i jak? 🙂 Miłego wieczoru!